Podkład Teint Idole Ultra Wear Lancome.

Podkład Teint Idole Ultra Wear Lancome.

Jestem wciąż na etapie poszukiwania idealnego podkładu. Zawsze kiedy myślę, że w końcu znalazłam swój jedyny, to wtedy mnie zaskakuje i staje się całkowitym przeciwieństwem. Tym razem chciałam się przekonać czy podkład z wyższej półki będzie lepszy od drogeryjnego. 


Do tej pory (a mam za sobą kilkanaście podkładów) nie spotkałam się z tak cudownym wykończeniem produktu jaki daje na twarzy. Oraz ten delikatny zapach, który jest podczas aplikacji. 
Naprawdę wystarczy niewielka ilość, aby dać przepiękne mocno kryjące wykończenie, a jednocześnie nie tworzy maski. Mogę powiedzieć, że skóra wygląda zdrowo i promieniście. Jest według mnie takie perłowe, nie wiem dlaczego mi się tak kojarzy. Rozprowadza się znakomicie, nakładam go palcami. Nie zostawia smug oraz plam. Zakrywa wszystkie moje niedoskonałości, wcale nie potrzebuje żadnego korektora. Nawet ładnie wyrównuje koloryt w okolicach oczu, gdzie zawsze miałam z tym problemy. Dosyć szybko zastyga, ale z tym nie miałam nigdy problemów przy poprzednich pokładach. 
Utrzymuje się na mojej skórze przez cały dzień i jest nienaruszony. Nie musiałam używać nawet bazy pod makijaż. Nakładałam go na sam krem do twarzy, nie ważył się z nim. Mogę śmiało powiedzieć, że jest na prawie każdą pogodę, jak teraz testowałam, to mieliśmy różne wahania temperatur. Nie wysuszył, ani nie pogorszył stanu mojej cery. Bez problemu zmyłam go moim żelem micelarnym do mycia twarzy. 
Opakowanie jest dla mnie minimalistyczne i zarazem eleganckie. Buteleczka jest matowa, dzięki temu nie ma widocznych na niej śladów palców. Konsystencja jest w sam raz, nie jest zbyt gęsta. Kosmetyk jest o tak sobie wydajny.


Jest to naprawdę cudowny podkład, brakuje mi słów aby opisać jak go bardzo lubię, ale niestety nie stać mnie by kupować cały czas podkład grubo za ponad 100 zł. Nadal jestem zmuszona by szukać czegoś tak samo dobrego jak ten, ale bardziej w przystępnej cenie.
Moje pędzle z aliexpress.

Moje pędzle z aliexpress.

Mimo posiadania już potrzebnych mi pędzli do makijażu z rok temu postanowiłam dokupić kilka. Głównie ze względu na to by ładnie się prezentowały wszystkie na toaletce i wypełniły pojemnik. Nie chciałam wydawać na nie majątku, byłam lekko przerażona cenami w drogeriach. Zamawiając na aliexpress liczyłam się z tym, że będą one fatalnej jakości, bo brałam te najtańsze.


Każdy maksymalnie kosztował 2 złote za sztukę, bo za całą trójkę zapłaciłam około 5 złoty z groszami. Jak przyszły to byłam pod wrażeniem jak super wyglądają i nie jest to wcale takie liche wykonanie. Chciałam spróbować jak się nimi maluje i przepadłam. Okazały się tak świetne, jak mój pędzel z hakuro za 20 złotych. Środkowy okazał się świetny do pudru z rossmanna i wreszcie ładnie nanosił go na twarz, nie osypując przy tym. Ten z góry jest super do nakładania różu i nie mam takich wielkich różowych plam, które kiedyś potrafiły mi się zrobić od nieodpowiedniego pędzla. Ostatni wykorzystuje do rozświetlacza, albo czasami także do pudru. Po kilkunastu myciach włosie jest niezmienione oraz nic się nie dzieje z trzonkiem. 


Pędzle do cieni zamówiłam również z tego powodu, bo potrzebowałam czasami nieużywanego do nałożenia cieni. Cały zestaw kosztował coś koło 6-7 złotych i zawierał 10 sztuk (jeden oddałam mamie). Nie wywarły na mnie takiego efektu jak te wyżej, ale wciąż są niesamowite. Znalazłam swój ulubieniec do robienia brwi oraz dwa do rozcierania cieni. W zestawie jest kilka rodzai pędzli. Super się trzymają oraz myją. Bez większych problemów wszystko schodzi. Trzonki są tak samo nowe jak zaraz po zakupie. Miały mieć wygląd marmurkowy, jednak może trochę to tandetnie wyszło, bo są cieniutkie.  
Anna Kęska "Jak podróżować taniej, mądrzej, wygodniej".

Anna Kęska "Jak podróżować taniej, mądrzej, wygodniej".

Minął dokładnie miesiąc od premiery ebooka, a ja dopiero teraz przychodzę z jego recenzją. Na początku bardzo sceptycznie podchodziłam do pomysłu Ani o wydaniu ebooka o tanim podróżowaniu. Myślałam, że to kolejna influencerka wydaje kolejny beznadziejny ebook, gdzie będzie nic nowego i odkrywczego. Do dzisiejszego dnia jak o tym pomyślę, to bije się w pierś, bo książka jest  w 99% c u d o w n a! Inaczej tego nie można ująć. 

Powoli się przekonywałam do tego pomysłu Ani, o tym jak opowiadała na instastories i jaka była zachwycona pomysłem podzielenia się swojej wiedzy. Dodatkowo, na ogromny plus zasługuje, że pokazała na blogu na co idzie cała kwota ze sprzedaży ebooka - zbiórka na Bali, podatki, obsługa esklepu, płatności, cały team który pomagał w sprawdzaniu i testowaniu, asystentka. Uważam, że mało jest osób, które są tak przejrzyste. Jeśli wszyscy w Polsce byliby przejrzyści tak jak Ania to byłby niesamowity kraj.  


Nawet nie wiecie jak trudno jest recenzować książkę, bez możliwości powoływania się na przykłady, albo dokładną treść. Tak jak Ania mówiła, nie chcę aby osoby, które zapłaciły były pokrzywdzone, tym że ktoś inny dzieli się za darmo wiedzą z ebooka, tak dla jasności. Jeszcze wspomnę, że przed przeczytaniem ebooka zastanawiałam się, co może sprawić że ta cena spadnie o 1/4 lub połowę. Już na 16 stronie dostałam pierwszą lekcję. Są one takie życiowe, że się dziwię samej sobie że na to wcześniej nie wpadłam. 

Naprawdę poruszono wszystkie kwestie odnośnie podróży i takich rzeczach związanych z nią. Opisała to w ciekawy i interesujący sposób. Wiele ciekawostek i porad dla kompletnych laików. Po prostu mnóstwo wiedzy do zastosowania w praktyce. To nie jest po prostu powieść lub reportaż do przeczytania, po prostu trzeba to czytać i wykonywać. Mamy w zestawie dużo linków polecających, często afiliacyjnych. Kolorystyka i spójność estetyczna, grafika jest taka ładna. Bardzo dobra jakość zdjęć. 


Niestety nie zgodzę się z jednym punktem. Napisałam o tym do Ani, wyjaśniając jak to naprawdę wygląda z innej perspektywy. Wiązało się z to z jedną wypowiedzią eksperta. A mówiąc w tym temacie to nie byłam zadowolona ze wszystkich ekspertów i ich wypowiedzi. Mam co do tego mieszane uczucia. Niektóre były straszne nijakie i takie bezsensowne. Często miałam wrażenie, że się przechwalają. Drugą rzeczą jaka mi się nie spodobała to informacje dla influencerów, jak mogą zjeść posiłek za darmo. Było trochę rzeczy powtarzających się z bloga. O samym zwiedzaniu więcej jest na blogu lub instagramie. 




Cenię Anię, nie znając jej, wiem że nie sprzedaje bubli. I to nie jest influencerka, która od razu ma współprace, sponsoringi i ebook napisany o niczym. Mimo drobnych błędów i małych niedociągnięć opłacało się kupić. A mówi to osoba, która nienawidzi produktów od influencerek. 




Tu nie  ma cudów wianków, po proste triki i kilka kliknięć, które pozwolą nam naprawdę zaoszczędzić pieniądze.


PS: Chciałam jeszcze pochwalić za miłą Asystentkę Zuzię. Ja wiem, że jest to jej praca, ale wciąż starała się szybko odpisywać na moje wiadomości i to w taki wymagający sposób. 

"Gorąca gwiazdka" 12 polskich autorów.

"Gorąca gwiazdka" 12 polskich autorów.

Nigdy nie mówiłam, ale uwielbiam książki wielu Autorów. Mamy szybki przegląd różnych Autorów i dzięki temu możemy bliżej poznać ich styl pisania. 



Mimo, że są tu same romantyczne historie to mamy do czynienia z różnymi obliczami miłości. Poziom języka tak naprawdę zależy od Autora, niektóre z nich są na najbardziej wysokim kunszcie, a niektóre (tak naprawdę jedno) jak z opowiadań na wattpad. Naprawdę liczę, że niektóre historie doczekają się osobnych książek. Najbardziej moje serce ujęła o Dianie i Damianie autorstwa K.A. Figaro. Nie spodobała mi się Katarzyny Bereniki Miszczuk (cała opowieść mi się nie kleiła i jakby nie miała sensu) oraz Patrycji Strzałkowskiej (to trochę taka historyjka jak z Wattpada, pisana przez nastolatkę i dziewczynkę chcę i mam).

Wszystko jest w zaakompaniowane w czas najbardziej magicznych świąt Bożego Narodzenia. Dostaniemy tutaj opowieści o wybaczaniu, zaufaniu, otwieraniu się na miłość. Każde z opowiadań jest inne, a zarazem niepowtarzalne. Przy czytaniu towarzyszyło mi sporo emocji, tych dobrych jak i negatywnych. Tak naprawdę to każda z historyjek trzyma nas w napięciu do ostatnich zdań, mimo że wiadomy jest schemat działania. Znajdziemy takie, które opierają się na codziennych problemach, ale także takie które są strasznie lukrowane. 


Okładka jak najbardziej odnosi się do każdej ze stron książki. Uwielbiam jak na okładce jest zastosowany wypukły lakier, ale nie matowy bo widać wszystkie odciski palców. Wtedy książka jest dla mnie nieestetyczna. Mamy dwanaście historii, które kończą się happy endem, na 415 stronach. Język, w zależności od Autora, jest ogółem przystępny do czytania. Wymiary są typowe dla każdej z książek powieści, nie czuć jej ciężkości. 



 Książkę polecę dla każdej z nas, zwłaszcza na długie, grudniowe wieczory pod kocykiem z herbatą albo lampką wina. 

"Wigilijne opowieści" 12 polskich autorów.

"Wigilijne opowieści" 12 polskich autorów.

Grudzień to czas kiedy totalnie przepadam w atmosferę świąteczną. Nie ma wtedy zmiłuj się. Otaczam się samymi świątecznymi rzeczami, nie mogło być inaczej z książkami i wybrałam takie które zawierają dwanaście świątecznych opowieści z przesłaniem.



Bardzo duża różnorodność historii, które mają w sobie świąteczną magię wraz z przesłaniem. A dodatkowo zostawiają czytelnika z przemyśleniami oraz refleksją. Nie zawsze są one wesołe i pełne humoru, dotykają często poważnych problemów, z którymi się możemy spotykać codziennie. Wzbudzi w nas wszystkie uczucia, będziemy się śmiać, a zaraz płakać. 

Nie bez powodu tutaj widzę liczbę dwunastu Autorów, bowiem to nawiązuje to wigilijnej liczby potraw na Wieczerzy. Lecz każda z opowieści znacząco się różni od siebie. Porusza coś zupełnie innego, ale nawiązuje do tego samego - okresu świąt Bożego Narodzenia. Dosłownie chwycą nas za serce. 


Delikatna i minimalistyczna okładka bardzo mi się spodobała. Tak samo jak przepisy zawarte przy każdej z historyjek, które nota bene do nich nawiązują. Dodatkowo mamy krótką notkę biograficzną o Autorach. Tak jak wspominałam wcześniej jest 12 historyjek na 430 stronach. Zróżnicowany język, bo wielu Autorów, ale się dobrze czyta.



Pozycja idealna na każdy grudniowy i nie tylko wieczór, z przesłaniem dla każdego. 

Puder Miss Sporty Perfect to Last.

Puder Miss Sporty Perfect to Last.

Od dobrych kilku lat używam swojego ulubieńca puder z Isany, kiedyś Syngern. Nigdy nie myślałam, aby go zmienić na inny czy też porzucić na chwilę, by przetestować coś innego. Jednak moja przyjaciółka mi go oddała, bo nie lubi efektu z pudrem. 


Po pierwszym użyciu jestem zaskoczona tym, jak bardzo dobrze kryje oraz matuje. Wykończenie jest takie delikatne i praktycznie nie widać go na twarzy. Mogę nawet śmiało powiedzieć, że bez podkładu wyrównuje koloryt skóry i tonuje ją w jeden ładny odcień. Kolejną jego zaletą jest to, że jest sprasowany i nie osypuje się podczas nakładania. Nie jest również zbyt ciężki, przez co nie tworzy efektu maski na cerze. 


Tak jak mój z isany, zapakowany jest w plastikowe, przezroczyste opakowanie. Mogło by się wydawać, że trochę tandetne, lecz jest wytrzymałe. Jednak nie posiada w środku żadnego puszka i lusterka. 


Przy następnym zakupie pudru będę się mocno zastanawiała czy nie wziąć tego, zamiast swojego ulub
Domowe SPA z borowiną Sulphur Zdrój.

Domowe SPA z borowiną Sulphur Zdrój.

Jesień w tym roku była trochę i jest nadal ciężka. Nie ma wystarczającej ilości słońca i ciągle jest brzydka pogoda. Staram się wynagradzać drobnostkami i jedną z nich było zorganizowanie sobie wieczoru SPA. Skusiłam się na kosmetyki Sulphur z Busko-Zdroju. 


Moje kosmetyki są stąd, jest obecnie promocja z okazji black week - LINK.


Peeling borowinowy 

Dawno nie nakładałam na swoje ciało peelingu, więc byłam pod wrażeniem jego działania. Przede wszystkim tego jak gładkie i przyjemne było ciało w dotyku po zastosowaniu. Te trzy obietnice dane przez producenta - nawilżenie, odżywienie, oczyszczanie - sprawdziły się w 100%. Bardzo przyjemny zapach, który nie pozostaje na ciele. Konsystencja w sam raz, nie była zbytnio lejąca się, ale łatwo się rozprowadza.


Masło borowinowe 

Zapach jest wprost idealny na grudzień, taki trochę świąteczny i mocno wyczuwalny. Kosmetyk daje super efekt miękkiego oraz jędrniejszego ciała. Stosując regularnie można zauważyć efekty w postaci mniejszych rozstępów. Myślałam, że konsystencja będzie bardziej zbita, ale ładnie się rozprowadzała. Plus za opakowanie z pompką, które pozwala nam zachować sterylność produktu. 


Borowina SPA 

Jest i nasz główny punkt SPA, czyli emulsja do kąpieli. W okresie późnojesiennym oraz zimowym moje ciało jest dosyć często wysuszone, więc zdecydowałam się na prawdziwą regenerację w postaci borowiny. Już po pierwszej kąpieli zauważyłam, że ciało jest bardziej nawilżone. Mogłam też zauważyć, że znikają też różne niedoskonałości oraz skóra jest ukojona. 

Jung H. Pak "Kim Dzong Un. Historia dyktatora."

Jung H. Pak "Kim Dzong Un. Historia dyktatora."

Nie wiem czemu, ale uwielbiam czytać biografię, zwłaszcza postaci z krajów, gdzie wszystko jest inne. Nie oszukujmy się, takim państwem jest Korea Północna. Co dla nas jest normalne i codziennością, tam jest prawdopodobnie surowo zakazane. 


Na pierwszy rzut oka mogło by się wydawać, że to będzie zwyczajna biografia, oparta na suchych faktach, jak większość z nich. Jednak tutaj się miło zaskoczyłam, bo jest ona pisana w formie trochę takiej dla mnie jak powieść. Jest odniesiona do współczesnych wydarzeń politycznych oraz odniesień polityków do tego co się dzieje w Korei Północnej. Dostajemy też historię dojścia do władzy Kima, jak i historię jego rodziny. Do tej pory nie spotkałam się z tak bardzo odsłaniającą książką odnośnie północnokoreańskiego dyktatora. 

Autorka zrobiła naprawdę dobrą robotę pokazując tak trochę zakazany i tajemniczy świat. Sama historia Kim Dzong Una jest naprawdę ciekawa, a pokazana przez Jung H. Pak naprawdę daje dużo do myślenia, że nie zawsze trzeba na świat patrzeć z perspektywy europejsko-amerykańskiej.


Podzielona jest na piętnaście rozdziałów zawartych na ponad 440 stronach. Znajdziemy tutaj również wstęp, podsumowanie oraz wybraną bibliografię i indeks. Język jest przystępny. Rozmiar książki jest taki akurat do torebki. 



Książka na pewno jest godna dla polecenia osobom zainteresowanym kulturą koreańską, a zwłaszcza północnokoreańską. A także dla osób lubiących czytać biografie. 

 

"Ludowa historia Polski" Adam Leszczyński.

"Ludowa historia Polski" Adam Leszczyński.

Czy Was nigdy nie zastanawiało jak ludzie żyli w innych czasach? Doszło to do mnie w czasie obecnych protestów i covid. Że będą się uczyć o tym za kilkanaście lat i to będzie na stronach podręcznika. Zawsze podczas lekcji historii byłam bardzo ciekawa tej części, która odnosiła się do zwykłych ludzi i tego jak sobie radzili. 



Moim pierwszym wrażeniem było to, że mamy do czynienia z porządną encyklopedią. Nawet swoim rozmiarem to przypomina. Gdybym musiała opisać ją jednym zdaniem to na pewno było by to, że podejście do historii z punktu widzenia tej najniższej warstwy społeczeństwa polskiego, która zarazem jest bezustannie najgorzej traktowana. 

Mniej więcej było na lekcjach historii czy gdziekolwiek indziej pokazywane przeważnie kolorowe życie polityków, królów, ważnych osobistości. O tym wiemy bardzo dużo, ale ta książka pokazuje jak naprawdę to wyglądało. Nie mamy tutaj zbytnio kolorowych opisów, po prostu pokazane codzienne życie takim jakim ono było. Niewątpliwie to bardzo ważna pozycja w literaturze nauk historii i całkowicie może zmienić postrzeganie naszej historii. Ważny jest tutaj zakres historyczny, bowiem jest to od powstania państwa polskiego do 1989 roku. 

Autor zmierza się z wieloma kontrowersyjnymi opiniami, które nie są dosyć wygodne dla niektórych historyków. Przede wszystkim z mechanizmem wyzysku w Polsce, który jest znany od zarania dziejów. Tak samo panowania oraz oporu, z czego o  tym ostatnim można było się trochę dowiedzieć na lekcjach historii (przede wszystkim liczne powstania, protesty, strajki i bunty).


To bardzo obszerna książka, ma wielkie gabaryty, ale nie waży za dużo. Ma prawie 670 stron, a w tym siedem rozdziałów, ale też zakończenie, esej o metodzie, przypisy, bibliografię i indeks osób. Nie znajdziemy w środku żadnych zdjęć, ani obrazków. Język, jak na pozycję dla mnie naukową, jest przystępny i łatwy do czytania. 



Z przyjemnością tą książkę polecę osobom zainteresowanym historią Polski. A zwłaszcza tak jak ja - dociekliwi o historii z innej strony. 

"Jedwabne szlaki. Nowa historia świata." Peter Frankopan.

"Jedwabne szlaki. Nowa historia świata." Peter Frankopan.

Pewnie wam o tym wspominałam nie raz, ale uwielbiam słuchać o historii, ale nie uczyć się jej. Na wykładach słucham zza ciekawieniem, ale potem kiedy przychodzi do egzaminu to już dosłownie rzygam tym. Może też dlatego chętnie czytam książki, które dostarczają jakoś wiedzy.


Nie jest to jakoś super lekka książka. Jest to zupełnie inaczej przedstawiona historia, totalnie z innego punktu widzenia, która dla nas Europejczyków, będzie zaskakująco szokująca. Ukazuje co się działo poza Europą i Ameryką, kiedy my byliśmy skupieni na nauce historii naszego kontynentu oraz tego zza oceanem. Sam tytuł jest bardzo złożony - to droga, którą przewożono towary z Azji do Europy, ale też szła kultura, religia, wynalazki. Pokrótce, jakby opowiedzieć o tej pozycji w jednym zdaniu to jest to historia ukazana poprzez jedwabny szlak. Po jej przeczytaniu będziemy mogli zrozumieć, dlaczego stało się tak i tak, a nie inaczej. Na pewno nie znajdziemy w niej wszystkiego  z przestrzeni ponad 2000 lat - to nie jest w końcu encyklopedia historyczna. W środku znajdziemy masę przypisów, zdjęć i map. Niekiedy zauważyłam drobne sprzeczności. Widać też lekki pogląd i opinię Autora.
Mimo, że jest to raczej książka naukowa, to czyta się ją bardzo dobrze, jakby była wprowadzona lekka narracja przygód. Jest dosyć spora, bo 600 stron w ponad 20 rozdziałach. 



 Polecam przede wszystkim dla osób kochających historię i chcących poszerzyć swoją wiedzę. 

Moje pędzle po 5 latach użytkowania.

Moje pędzle po 5 latach użytkowania.

Od 4 lat nie aktualizowałam swojej kolekcji pędzli. Część, powinnam powiedzieć, że ogromna część pędzli doszła i porównując to do tego, co było na początku, jest ogromna różnica. Jednak mam swoich ulubieńców i nie wszystkie się dobrze sprawdziły. 


Na obecny stan posiadam 27 pędzli. Większość z nich tworzy ozdobę na toaletce, bo naprawdę rzadko z nich korzystam. Pędzle kupowałam w przeróżnych lokalizacjach - rossmann, hebe, lokalna drogeria, ezebra, aliexpress. Cenowo to też wychodziło różnie, jednak nie inwestowałam w te mega drogie. 


Najbardziej jestem zadowolona z jednego pędzla do blendowania kupionego w lokalnej drogerii, który jest niesamowity. Bardzo dobrze również sprawdzają się te z aliexpress (marmurkowe trzonki) i co najlepsze to kosztowały śmieszne pieniądze. Często też używam tych z lokalnej drogerii, chyba są one z marki top choice (czarne trzonki). Natomiast nie sprawdził mi się ten srebrny z różowym włosiem z hebe. Posiada tylko ładny wygląd. Jestem jeszcze zadowolona ze szczoteczki, jest ona z rossmanna i świetnie rozczesuje brwi oraz rzęsy. 


Kolejnym zaskoczeniem były pędzle z aliexpress (trzonki w kolorze różowego złota). Spodziewałam się badziewia, a okazały się najlepsze z najlepszych. Kulka z hakuro, zamawiana na ezebra, jest też okej, ale przy myciu ciągle gubi włosy. Pędzel z różowym włosiem na srebnym trzonku z hebe jest taki sobie, tak jak jeden z ebelin. Reszta pędzli praktycznie robi za ozdobę, kupiłam je za grosze na ezebra i widać jakość, bo chyba w jednym odpada trzonek. 

Avon true 5 in one lash genius mascara.

Avon true 5 in one lash genius mascara.

Której z nas nie marzy się na raz wydłużenie, pogrubienie, rozdzielenie, uniesienie oraz głęboki kolor? Oczywiście możemy to mieć za pomocą sztucznych rzęs, ale doczepiane są czasami tandetne. Dlatego AVON postanowił wyjść z inicjatywą. Stworzył algorytm, który przeanalizował tysiące komentarzy w social mediach, by dowiedzieć się, o jakim tuszu marzą beauty fanki na całym świecie.


Pierwszą rzeczą, która zwróciła moją uwagę kiedy zobaczyłam tusz to opakowanie. Ile razy nam się zdarzyło w sklepie szukać tuszu, który byłby wcześniej odkręcany. Ten tusz jest zapakowany cały w folię i mamy pewność, że nikt wcześniej go nie otwierał. Mówiąc o opakowaniu, jest ono proste, na razie jeszcze farba nie zdziera się i dobrze się trzyma w dłoni. Kolejną rzeczą, która jeszcze mnie zaskoczyła podczas pierwszego użytkowania to intensywny, lekko chemiczny zapach. Jednak teraz po kilku użyciach już jest mniej wyczuwalny. Szczoteczka jest po prostu przegenialna. Jest silikonowa i posiada na końcu kilka tych igiełek ze szczotki. Docierają one do tych mniejszych rzęs i nie musiałam dodatkowo malować tych przy samym kąciku. Lecz na początku miałam problem, nabierało mi się za dużo produktu i to powodowało że mi się rzęsy sklejały. To trochę wyglądało jakbym nie umiała się malować. Jednak dwie warstwy wystarczą, aby uzyskać efekt "wachlarza rzęs". Na oczach utrzymywał się przez cały dzień i nie miałam żadnego problemu z jego zmyciem. Po przyłożeniu waciku z płynem miceralnym po prostu ładnie schodził. 
Sam efekt po nałożeniu jest po prostu nieziemski. Rzęsy wyglądają jak marzenie i samo pomalowanie robi prawie cały makijaż oka. Jak dla mnie prawie wszystkie obietnice producenta, oprócz rozdzielenia, ten tusz spełnia. 


Za taką cenę, to aż żal nie wypróbować. Możliwe, że jeszcze kiedyś do niego powrócę. Lecz na razie chcę przetestować inne nowości, które się pojawiają coraz na półkach. 
24.

24.

Kiedyś starałam się aby ten dzień był wyjątkowy, taki najbardziej naj. Teraz po prostu go celebruje, nie zamartwiam się nim i zapominam  o tym. Po prostu staram się go przeżyć. Zwłaszcza, że wprowadzono nowe ograniczenia związku z koronawirusem i musiałam zmienić część planów. 



dzień wcześniej zrobiłam zakupy w dealz, będzie o tym osobna notka, bo już mam pierwsze spostrzeżenia


cały dzień spędziłam na oglądaniu tiktoków albo królowe życia, chciałam po prostu czymś zająć głowę


byłam też z wizytą u babci


moim z jednych prezentów była bluzka, najważniejsze że różowa


kupiłam pizzę, bo nie chciało mi się piec tortu




Co znaczy dla mnie bujo? Po co go prowadzę?

Co znaczy dla mnie bujo? Po co go prowadzę?

Zaczynając prowadzić cokolwiek, w moim przypadku bullet journal, robimy to konkretnie z jakiegoś powodu. Dla mnie prowadzenie takiego dziennika to spisywanie wszystkich myśli na konkretne listy. Tak, aby wszystko było w jednym miejscu. Oraz niczego nie zapomniałam. 


Nie chciałam by to wyszło coś w stylu obowiązkowego, jak praca domowa czy ćwiczenia do zrobienia. Kiedy mam chęć lub coś do zapisania, zapisuje, ale nic na siłę. Wtedy najbardziej tracimy motywacje i chęci. Wiedziałam, że to może nie wypalić, dlatego nie zmuszałam siebie na siłę i nie łudziłam się, że będę wiecznie to robić. 

Na początku szukałam wiele informacji i to jak mam to wykonać. Bałam się coś źle zrobić, albo rozplanować. Nie wiem skąd wzięły się u mnie te objawy, przecież normalnie bym się tym nie przejmowała. Po zobaczeniu wielu obrazków bujo, odważyłam się sama tworzyć i próbować. Wszystkie moje obawy okazały się bezpodstawne, wszystko wyszło świetnie. A najważniejszą zasadą przy tworzeniu dziennika jest to, że nie ma jednego wzorca i może być tak różny, jak my jesteśmy. 

W notce o tym jak dokumentuje życie, pokazałam kilka sposobów. Właśnie jednym z nich jest dla mnie bullet journal. Zapisuje w nim wiele rzeczy, które tyczą się mnie w danym momencie. To co kochałam czytać czy oglądać. Albo to jak spędzałam urodziny. Wszystkie takie drobiazgi, które mogą mi umknąć i przepaść w "prozie życia". 


Ostatnio, za namową aniamaluje, zaczęłam spisywać wszystkie myśli i pomysły na kartkę. Większe projekty, albo cele, o których myślę aby je osiągnąć w przyszłości właśnie zapisuje w bujo. Potem łatwo mi do nich powrócić i skonfrontować czy udało mi się.  

Na sam koniec zostawiłam sekcje podróżniczą. Dzięki mojej pracy udaje mi się podróżować po Europie. Nie chce tego zapomnieć i jednocześnie mieć pamiątkę, że udało mi się poznać nowy kraj, albo powrócić do niego. Zapisuje błahostki i odczucia, które mam w odwiedzanych miejscach. 


Na pewno mogłabym wszystko mieć w pamiętniku, jednak było by to dla mnie mniej czytelne i praktyczne. Na razie sam pomysł posiadania i prowadzenia bullet journal mi się podoba. 
Krem do rąk Dove Nourishing Secrets Awakening Ritual.

Krem do rąk Dove Nourishing Secrets Awakening Ritual.

Ostatnio zauważyłam jak uzależniłam się od czegoś niepozornego jak krem do rąk. Kiedyś był to zbędny produkt dla mnie i nie potrzebowałam go aż tak zbytnio. Obecnie mam kilka porozstawianych wokół siebie. 


Moje dłonie od częstego mycia i czasami pracowania z dokumentami są przesuszone. Jednak moje dłonie nie są aż tak bardzo wymagające co do jakiego kremu muszę używać. Miałam wrażenie, że ten krem nic nie zrobił, tylko je jakby nawilżał na chwilę, bo nie miałam przesuszonych skórek wokół paznokci. Zapach nie jest zbyt intensywny, jest on raczej taki lekki i subtelny. Na plus jest to, że dosyć szybko się wchłania i nie pozostawia uczucia lepkości. Nie miałam żadnych trudności z rozprowadzeniem po skórze dłoni. Krem nie jest wydajny, zamknięty w 75 ml tubce szybko się kończy i cena jest strasznie wysoka jak za taką ilość produktu. Chociaż jest ładne graficznie opakowanie oraz jest poręczny. Konsystencja kremu jest trochę taka lejąca się i w kolorze białym. 


Nie wiem czy powrócę do tego kremu. Jakość do ceny jest masakryczna i chętniej wypróbuję coś innego.
Projekt denko #26.

Projekt denko #26.

Już pewnie o tym mówiłam, ale naprawdę nie mam pojęcia, kiedy znowu nazbierałam opakowań do kolejnego projektu denko. Nawet nie wiecie jak lubię oglądać poprzednie edycje i sprawdzać co, kiedy używałam.


Szampon do włosów zniszczonych Dove Nutritive Solution Intense Repair - moje włosy go dosłownie pokochały. Sprawił, że były sypkie i miękkie w dotyku.  
Więcej pisałam tutaj


Serum Advanced Génifique Lancome - jest super, ale jednak cena odstrasza. Moja cera była delikatna po użyciu.
Więcej pisałam tutaj.


Krem Rénergie Multi-Lift Ultra Lancome - jest bardzo przyjemny w użyciu, jednak nie zauważyłam żadnych różnic. 
Więcej pisałam tutaj


Balsam do ust melone od balea - był mega tani i mega skuteczny. Nadawał delikatny kolor ustom, ale opakowanie mogło być bardziej trwałe. 
Więcej pisałam tutaj.


Balsam do ust cherry dream od balea - tak jak ten melone był nieziemski, ale te opakowanie było jakoś bardziej trwałe. 
Więcej pisałam tutaj


Lipner od essence - na początku byłam zachwycona, ale jednak na sam koniec nie mogłam zatemperować i ciągle się łamała.
Więcej pisałam tutaj


Tonik płatki róży od ziaji - idealny do wieczornej tonizacji, rozpylałam go i jako mgiełka sprawdził się świetnie.
Więcej pisałam tutaj


Antycellulitowa kuracja 8w1 modelująca sylwetkę od Eveline - moje pierwsze podejście do balsamu antycellitowego i nie zawiodłam się. 
Więcej pisałam tutaj


Filtr 10 SPF od Sun Ozon Rossmann - niestety nie wykorzystałam go jako ochrony jako przeciwsłonecznej, ale sprawdził się jako balsam. 
Więcej pisałam tutaj


Odżywka do włosów zniszczonych Dove Nutritive Solution Intense Repair - wreszcie moje końcówki były niezniszczone i nie suche. 
Więcej pisałam tutaj.

Co mam w bullet journal?

Co mam w bullet journal?

W poprzednim poście o bullet journal pisałam o tym, jak i dlaczego zaczęło się u mnie. Nadmieniłam także ogólnie, co się w nim znajduje. Jednak może ta notka bardziej rozjaśni zamysł całego mojego dziennika i zainspiruje kogoś. 

Nie chciałam, aby to był to gotowy dziennik, lub jakiś inny pamiętnik. Zazwyczaj większość rzeczy nie pasuje mi i nie mam miejsca na moje własne pomysły. Więc kończy się tak, że wkładam dodatkowe kartki, albo kreśleniu i przekreślaniu gotowych, po to by uzyskać niewielką i nie zawsze taką jak chciałam ilość miejsca na swoje projekty. 


Już to na pewno wspominałam, ale mój bullet journal nie jest typowym. Chciałam, aby to był dziennik, w którym zapisuje rzeczy o sobie i o tym co mnie w danym momencie otaczało. Niektórzy mogą powiedzieć, że powinnam nazwać to pamiętnikiem, ale jednak tam zapisuje konkretne przeżycia z danego dnia. Do planowania wystarcza mi kalendarz z podziałem na dnie, które znajdują się na osobnej kartce. 

Tak jak prawie wszystkie, bujo zaczęłam od indeksu. Najprościej - jest to po prostu spis treści. U mnie są to rozpisane, na której stronie mam odpowiednią listę, albo inną pierdółkę. Tak, ponumerowałam strony, ale i tak mi to za bardzo nie pomaga, bo przeważnie zawsze kartkuje, szukając interesującej mnie sekcji. Zapisałam prawie 20 rzeczy w indeksie. Są to rzeczy, które chce prowadzić i zapisywać, aby o nich pamiętać oraz nie zapomnieć czegoś. Można je podzielić na kilka grup. 


Pierwsza grupa jest dosyć dla mnie osobista i prywatna. Przed jej wyjawieniem komukolwiek mam ogromny lęk. Opisuje w niej plany na to jaka chce być czy listy typu 10 rzeczy, które w sobie kocham, albo 10 powodów do dumy. W większości, do niektórych tych wypisanych rzeczy samej przed sobą jest mi się trudno przyznać, a co dopiero komu innemu. 


Podobną grupą, do tej wyżej są listy na celebrowanie dla mnie ważnych dni - urodziny, Boże Narodzenie, etc. Wypisałam rzeczy, które uwielbiam robić i mogę sobie pozwolić w tych dniach. Na przykład na Nowy Rok mam ogromną, bo podsumowuje i "zamykam" rok. Do tych list zaliczam także, na których wpisuje rzeczy sprawiające, że czuje się jak w domu, albo poprawiacze humoru. 

Ostatnią taką grupą są listy rzeczy ulubionych. Wpisuje ukochane filmy, seriale, książki, piosenki, etc. Znajdą się także cytaty czy wishlista. 

Copyright © hope&faaith , Blogger