Liquid Camouflage Korektor od Catrice.

Liquid Camouflage Korektor od Catrice.

O tym kosmetyku pisano oraz mówiono tak wiele (na wizażu jest ponad 1100 opinii!) i przy wyborze kolejnego korektora wiedziałam, że muszę sprawdzić, dlaczego jest na niego taki szał. Zwłaszcza, że wciąż szukam swojego ideału wśród korektorów i moje dwa poprzednie (pędzelek oraz sztyft) się nie sprawdziły wcale. 


Po pierwszym użyciu byłam zaskoczona jakością tego produktu, tego jak się rozprowadza. Sama formuła przypomina mi trochę taki podkład, ale jest bardziej subtelny. Używałam go w okolicach oczu oraz na wypryski i pojawiające się niedoskonałości. Należy jednak uważać, bo można za bardzo podkreślić sobie zmarszczki w okolicach oczu. Co do trwałości, to świetnie przetrwał 12 h, które obiecuje nam producent. Nie widziałam, aby gryzł się z podkładem czy pudrem. Kryje doskonale,  wtapia się w naszą cerę tworząc kamuflaż i praktycznie można robić makeupy jak Kardashianki czy inne. Opakowanie jest bardzo praktyczne, bowiem mamy to w formie błyszczyka i możemy dozować odpowiednią ilość produktu. 


Z pewnością wrócę do tego produktu, za taką niską cenę i fakt, że można upolować go na promocjach -50% w naturze to aż żal nie skorzystać. 

Akcesoria do bullet journal.

Akcesoria do bullet journal.

Szukając inspiracji i pomysłów na bullet journal napatrzyłam się na różnorodne akcesoria do jego tworzenia. Na aliexpress przepadłam na dobre kilkadziesiąt minut. Jednak niekiedy cena mnie odstraszała, bo np. za zestaw szablonów trzeba było zapłacić ponad 30 zł. 

Na razie mam tylko podstawowe rzeczy do robienia bujo, nie wiedziałam czy to będzie mi się podobało na dłuższą metę. Samą podstawą było dla mnie mazaki, moim szczęściem znalazłam wszystko w szafce z artykułami biurowymi - cienkopisy, flamastry i zakreślacze. 
Tutaj tylko tak nadmienię, że jeszcze do pisania posiadam czarny cienkopis, ale wolę długopis, bo nie przebija się na drugą stronę. To dużo zależy też od papieru jaki jest w planerze.


Bujo to dla mnie masa naklejek. Jednak sama nie widziałam za dużego sensu ich kupowania. Sorry, przepłacanie za kawałek samoprzylepnej kartki z obrazkiem, jeśli można to wydrukować to dla mnie przegięcie. Lecz, jeśli spotkam naprawdę za grosze, to nie waham się i kupuje. 


Dziurkacze dekoracyjne zakupiłam przez czysty przypadek. Poszłam do pepco za leginsami, a na dziale wysprzedaży zauważyłam, że zestaw jest o połowę tańszy. A do tego był naprawdę świetnie skompletowany - lama, kaktus i ananas, po prostu instagramowo. No i przy okazji spełniłam najskrytsze marzenie swojego dzieciństwa. Wtedy nie było, a jak były to tak drogie, że wolałam wydać na żelopisy z brokatem oraz słodycze. 


Ostatnią rzeczą, bez którego bujo się nie obejdzie to washi tapes. W kiku jest duży wybór i cena nawet okej, ale jednak skompletowanie wzorów w zestawie jest tragiczne i tandetne. Btw, tak samo z dziurkaczami dekoracyjnymi. W tym przypadku zamówiłam wszystko na aliexpress, na szczęście chińczyk nie pomylił wzorów, ani niczego, więc wszystko przyszło bez problemu. Jakość, jak na moje pierwsze taśmy, jest naprawdę dobra i cena bardzo niska, bo mniej niż 2 zł za sztukę. 


Jeśli w dalszej przyszłości będę miała nadal chęć prowadzenia bullet journal to chcę dokupić więcej rzeczy. Na mojej liście znajdą się na pewno szablony (alternatywa dla naklejek) i washi tapes. Może ponownie skuszę się na żelopisy z brokatem. 
Szminka Rimmel Moisture Renew 300 Pink Rules.

Szminka Rimmel Moisture Renew 300 Pink Rules.

Już nie zliczę które to moje podejście do szminki. Zawsze mam problem z doborem koloru do mojej karnacji. Dlatego możliwe że nigdy nie zdecydowałam się na ciemniejsze kolory by nie wyglądać jak klaun. Kiedy chciałam mocniejsze kolory to z pomocą przychodziła mi konturówka do ust. Ale znowu postanowiłam spróbować. 


Pierwsze co mi się spodobało to opakowanie. Jest dość eleganckie, ale nie do przesady. Kolor który wybrałam to lekki i delikatny róż. Na moich ustach wygląda jakbym posmarowała się balsamem do ust. Praktycznie nie widzę koloru, chociaż w opakowaniu jest nieźle napigmentowany. Nie zauważyłam by nawilżył moje usta, tak jak obiecuje producent. Czasami podkreślał moje suche skórki. Wcale nie jest tak trwała jakby mogło by się to wydawać. Nie mam aż takiego dużego doświadczenia z szminkami, ale ta  zachowuje się lekko jak błyszczyk. Po nałożeniu jest nadal pół płynna. Czasami mogłam znaleźć ją na zębach. Większą zaletą tutaj jest to że jest dość wydajna. 


Nie wiem czy skuszę się ponownie na szminki. Kolejna próba zakończyła się fiaskiem. Możliwe że one nie są dla mnie. Następnym razem jeśli skuszę się na szminkę to tylko w płynie. 
Projekt denko #23

Projekt denko #23

Z projektem denko jest tak, że nie wiadomo kiedy nazbiera się cała siatka pustych opakowań po kosmetykach i można pisać notkę. 


Balsam do ciała Balea - nie podobała mi się rzadka konsystencja, ale zapach kwiatowy był cudowny. Nawilżenie nie było jakieś super mega, ale dawał radę. 
Więcej pisałam tutaj.


Szampon i żel pod prysznic Traumtanzerin Balea - miał świetny zapach, który utrzymywał się na ciele jeszcze po kąpieli, do włosów nie był jakoś specjalnie wybitny. 
Więcej pisałam tutaj


Krem na noc kuracja nawilżająca DLA - to jest chyba jeden z najlepszych kremów jakie mogłam używać. Nie dość, że pachnie nieziemsko, to jeszcze moja cera była rano jak nowo narodzona. 
Więcej pisałam tutaj


Peeling do stóp Good Foot Delia - uwielbiałam go w stosowaniu przy pedicure, zawierał odpowiednią ilość ziarenek i moje stopy były wygładzone. 
Więcej pisałam tutaj


Lakier do paznokci Xtreme Wear od Sally Hansen - niesamowity kolor, ale trudny do nałożenia i strasznie gęsty. 
Więcej pisałam tutaj


Ekspresowy żel do usuwania zrogowaceń Good Foot Delia - na początku wszystko było dobrze, jednak pod koniec użytkowania produkt stał się rzadki, jednak nadal świetnie się sprawdzał.
Więcej pisałam tutaj


Żel pod prysznic LPM Biała Brzoskwinia i Nektarynka - zapach i piana pod prysznicem były nieziemskie.
Więcej pisałam tutaj.


Spray do włosów ochronny z UV od Pilomax - super sprawdził się na letnie dni, kiedy nie chciałam obciążać włosów maskami lub odżywkami, ale także podczas prostowania włosów.
Więcej pisałam tutaj


Mgiełka Avon granat i peonia - przepiękny zapach, który się utrzymywał dosyć długo i był idealny na lato. 
Więcej pisałam tutaj


Żel pod prysznic LPM Kwiat Pomarańczy - zapach, który zostawał ze mną na dłużej oraz niesamowicie się rozprowadzał na skórze.
Więcej pisałam tutaj


Żel pod prysznic Biała Brzoskwinia i Nektarynka z LPM.

Żel pod prysznic Biała Brzoskwinia i Nektarynka z LPM.

Nie kiedy lubię wyłamać się z rutyny używania żeli pod prysznic z DM i skorzystać z tego co mamy na półce w Rossmannie. Chętnie tym razem skorzystałam z oferty Le Petit Marsellais. 


Tym co mnie ujęło w tym żelu jest to jak się rozprowadza na ciele. Jest to bardzo przyjemne. Ta konsystencja oraz piana. Bardzo dobrze się pieni. Nie nawilża skóry tak jak bym się spodziewała i tak jak obiecywał producent. Ale także nie wysuszył. Zapach jest po prostu oszałamiający, tak jak przy każdym żelu z tej marki. 


Żel pod prysznic jest zapakowany w typowy dla LPM opakowanie. Jest ono wytrzymałe i odporne na wszelkie urazy, wgniecenia i upadki. Konsystencja jak zawsze jest kremowa i koloru jasnej pomarańczy. 


Na pewno co raz częściej będę skuszała się na takie zdradzanie moich żeli z DM na rzecz innych. Czasami rutyna się nudzi i trzeba ją przełamać. 
Dorota Gąsiorowska "Niedokończona baśń".

Dorota Gąsiorowska "Niedokończona baśń".

Jestem z tych osób, które na jesień zaopatrują się w grube książki. Jeśli mam czas, to wolę czytać niż oglądać cokolwiek w telewizji. Zwłaszcza jak znajdę dobrą powieść romantyczną, która mnie wciągnie i będę czytać do późnych godzin nocnych. Aby dowiedzieć się zakończenia. 


Jest to przepiękna historia. Trochę jakbym czytała bajkę dla dzieci. Julia wraz ze swoją córką Basią mieszka w Poznaniu. Ma za sobą ciężkie chwile. Podejmuje się pracy u ulubionej i wymagającej pisarki Susanne, z którą (i ze swoją córką) wyrusza w podróż do Akwitanii. Główna bohaterka, tak jak już wspomniałam, nie ma łatwego życia, bo straciła swojego ukochanego i nie miała najlepszych kontaktów z rodzicami. Jednak podróż przyniesie nieoczekiwany zwrot i Julia będzie próbowała rozwiązać zagadkę ze średniowiecza. Dotyczy to niespełnionej miłości, która czeka od kilkuset lat na szczęśliwe zakończenie. Jednak będzie sama miała przed sobą ciężką do podjęcia decyzję, która może zmienić jej życie. Ważną rolę odegra tutaj Basia, która pomoże Susanne. Muszę tutaj pochwalić autorkę za opis Francji i przyrody, jak do tej pory jej nie lubiłam to teraz jestem nią lekko oczarowana. Książka sama w sobie porusza problemy, które dotyczą każdej z nas w jakimś stopniu. Więc jest szansa na odnalezienie cząstki siebie na stronach. To też pokazanie jak silne potrafią być kobiety i co jeśli tylko zechcą to osiągną. Ta pozycja jest pełna różnorakiej miłości oraz prawdziwej przyjaźni. 


Minimalistyczna okładka bardzo tutaj pasuje i nadaje takiej magicznej aury dla wydrukowanych stron. Język w książce jest prosty i szybko się czyta. Jest dosyć gruba, bo ma aż 510 stron i przez to na codzienne noszenie może być przyciężka. 



Tą pozycję polecę dla każdej z nas, zwłaszcza na jesienne wieczory. To jest lektura, z którą przyjemnie spędzi się czas i zapomni na chwilę o codziennym życiu. 

"The resolutions" Mia Garcia.

"The resolutions" Mia Garcia.

Ile z nas robi postanowienia noworoczne, a potem ich nie przestrzega? Dodatkowo przepisując je na następny rok. Poniekąd jestem jedną z takich osób. Ale co jeśli postanowienia mają nam wymyślić nasi przyjaciele?  


Książka na pierwszy rzut wydaje się być bardzo prosta. Grupka przyjaciół na przyjęciu sylwestrowym wymyśla dla siebie nawzajem postanowienia. Jednak to nie są przypadkowe. Bo kto nas nie zna tak dobrze jak najlepsi przyjaciele? Te postanowienia są ukazaniem tego, co sami bohaterowie nigdy by nie zrobili, a oni za nich to zdecydowali. Przez następny rok mamy szansę zobaczyć jak rozwija się ich życie. Zwłaszcza, że są w przedostatniej klasie szkoły średniej, zdają egzaminy i wybierają college. Poruszane jest wiele problemów, które dotyczą współczesnej młodzieży. Tak już wspominane ze szkołą oraz miłością czy rodzicami. Warto dodać tutaj, że autorka jest latynoską i wplotła ten wątek w lekturze. Więc mamy także do czynienia także z problemami tej mniejszości. Oraz również ze związkami homoseksualnymi oraz brakiem jednego z rodziców.

Spotykamy się tak naprawdę z prawdziwym życiem nastolatków z Denver. Niektóre momenty rozbawiły mnie do łez, ale też na kilku się wzruszyłam. Widzimy jak podejmują pierwsze dorosłe decyzje i kroki ku swojej przyszłości. W swojej grupce odkrywają, kim tak naprawdę są i chcą zostać. Najważniejszą lekcją, jaką się nauczyłam od nich to akceptacja siebie jakim się jest.


Nie wszystko jest tłumaczone z języka hiszpańskiego, co mnie momentami frustrowało. Lecz język jest przyjemny do czytania. Książka ma 377 stron i jest podzielona na cztery główne części – Sylwester, semestr wiosenny, lato oraz ostatnia klasa. Te jeszcze są podzielone na mniejsze rozdzialiki – opisują punkt widzenia któregoś z bohaterów. Narrator jest jakby obserwatorem. Ma rozmiary normalnej powieści, a okładka jest dosyć prosta.



Pozycję polecę dla każdej młodej osoby, która potrzebuje zmiany. Może akurat kogoś zainspiruje, bo Sylwester zbliża się nie ubłaganie i wykorzysta ten motyw z książki. 


Lampa do hybryd Sanitas SMA 33 z lidla.

Lampa do hybryd Sanitas SMA 33 z lidla.

Od bardzo dawna marzyłam by w domu samej robić sobie manicure hybrydowy. Zawsze jakoś mi było szkoda kasy na to by pójść do salonu i jednorazowo wydać około 50 zł. Kilka takich wizyt i mamy skompletowany cały zestaw do manicure. Dlatego wolałam zainwestować w swoje, a nie cudze. 


Na sam początek przygody z hybrydami wybrałam jedną z tańszych lamp. Nie widziałam sensu by przepłacać za markę albo polecenie przez jakąś znaną celebrytkę. Dla mnie spełnieniem marzeń była zwykła 36 W lampa. Ogromnym atutem jest 3 letnia gwarancja oraz możliwość wymiany żarówek. 


Lampa niestety nie była zapakowana w kosmetyczkę tak jak mój zestaw do manicure'u i pediucure'u. Muszę ją trzymać w pudle, w którym została zakupiona. Dodatkowo aby jej się nic nie stało, okręcam ją w folię bąbelkową. Producent zaleca by na nią uważać, bo jest delikatna. 


Ogromnym plusem jest możliwość wyjmowania spodu od lampy. Jest on ruchomy. Dodatkowo w ten sposób można ją łatwo wyczyścić. W środku pokryta jest folią, która odbija światło UV pozwalając dochodzić do każdego skrawka paznokcia. Świetnym rozwiązaniem jest timer, czyli tutaj 120 sekund. Wszystkie przyciski włączania i wyłączania, timer znajdują się z tyłu. Kabel mógłby być dłuższy. 


Jak na moją pierwszą lampę do paznokci to nie narzekam. Na razie nie miałam problemu z tym że nie utrwaliła mi lakieru. Za takie pieniądze (czasami w lidlu są wysprzedaże tych lamp!) to jestem zadowolona i to bardzo bo otrzymałam świetną lampę ze średniej półki. 
Zestaw do manicure i pedicure Sanitas SMA 36 z lidla.

Zestaw do manicure i pedicure Sanitas SMA 36 z lidla.

Planując moją przygodę z hybrydami pomyślałam że dobrze było by mieć elektryczny pilnik, jak ja to nazywam. Nie był moim priorytetem przy zakupie, bo najważniejsze była lampa oraz lakiery. A to już też jest kosztowne. Nie spodziewając się niczego, dostałam go w prezencie urodzinowym. Gdybyście mogli wtedy zobaczyć moją minę. Podobno była nieziemska. 


Używałam go już kilkanaście razy do manicure'u oraz raz do pedicure'u. Może dlatego że jestem jeszcze nie przyzwyczajona do tego typu urządzeń, ale na początku nie pasował mi do dłoni. Nie mogłam znaleźć odpowiedniego sposobu na trzymanie. Bez problemu radził sobie z suchymi skórkami. Dodatkowym tutaj atutem jest to że możemy wybrać w którą stronę ma się obracać nasadka. Mamy także opcję aby przyspieszyć lub zwolnić prędkość urządzenia. Świetnym rozwiązaniem jest tutaj ładowanie na kabel wraz z elastycznym wykończeniem, przez co łatwiej nam użytkować. 


Wszystko zapakowane jest w białą, elegancką kosmetyczkę. Co jest super rozwiązaniem, kiedy ktoś dużo podróżuje. Opakowania tekturowe zawsze się szybko niszczą i wyglądają paskudnie. 


W środku wszystko ma swoje miejsce, dzięki plastikowej wkładce. Co jest ekstra pomysłem, dla kogoś kto nie lubi mieć bałaganu. Oraz bezpieczniej jest transportować. Dodatkowo znajdziemy - urządzenie, kabel wraz z wtyczką, nakładki, ochraniacz oraz instrukcję obsługi. 


Do zestawu dołączonych jest 7 różnych nakładek w różnych kształtach, rozmiarach i materiałach. Są to: 


Producent dołączył taki tutaj ochraniacz by pyłek z suchego naskórka nie osiadał się nigdzie. Po każdym użyciu należy przepłukać letnią wodą z dodatkiem mydła. 


Urządzenie działa tylko wtedy kiedy podłączymy go do prądu. Niestety nie da się na zapas go naładować. Nie wiem jak z wtyczką do ładowarki samochodowej. Ale plusem jest to że kabel jest naprawdę długi. 
Pianka do golenia kokosowo - arbuzowa od Balea.

Pianka do golenia kokosowo - arbuzowa od Balea.

Cały czas byłam wierna swojej piance z Isany. Ale jeszcze jak mieszkałam w Czechach natrafiłam na świetną promocję z Balei. A dodatkowo miała, jak na tą firmę przystało, nieziemskie połączenie zapachowe. Nie wspominając o moim roztargnieniu i zapomnieniu spakowania tej z Isany do kosmetyczki. 


Jak zawsze piszę przy produktach marki Balea to to że urzekła mnie swoim zapachem. No jeśli jest taka prawda, a ta firma mi się tylko z tym kojarzy to nie będę zaprzeczać. Bardzo dobrze się wyciska i rozprowadza. Świetnie współpracuje z maszynką. Nawet taką tą najzwyklejszą i najtańszą. Skóra po goleniu nie jest taka sucha, gdy goli się bez pianki / żelu. Efekt gładkich nóg utrzymuje się tak do 2, góra 3 dni. Co i tak jest satysfakcjonujące. Nie zauważyłam żeby wywołał jakieś podrażnienia w czasie golenia. Nie nawilża, ani nie szkodzi skórze. Resztki pianki łatwo się spłukują z ciała. 


Jednak będę starała się szukać takich bardziej kombinacji zapachowych pianek do golenia. Skoro można mieć taki mały luksus przy goleniu to czemu miałam by sobie go odmawiać? Zwłaszcza za taką niską cenę. Czekam aż Rossmann wprowadzi takie wariacje zapachowe. 
Baza peel off pod hybrydy bez lampy UV od Neess.

Baza peel off pod hybrydy bez lampy UV od Neess.

Nigdy jeszcze nie miałam szansy by przetestować bazy peel off. Zawsze się obawiałam trochę, że jak zahaczę przypadkowo o coś to odejdzie mi całkowicie lakier z całego paznokcia. Jednak nie dawno neess rozdawało bazy po zarejestrowaniu w wybranych drogeriach i chętnie spróbowałam tej "nowości". 


Na pewno jednym z pierwszych pytań będzie - czy to trwałe jak pozostałe bazy pod hybrydy. Otóż nie za bardzo. Zwykłe wytrzymują mi tak maksymalnie do 3 tygodni, ta wytrzymała mi tylko (albo aż) 2 tygodnie. W tym czasie robiłam to co zawsze robię podczas noszenia "tradycyjnych" hybryd. Czasami się bałam, że gdzieś przypadkowo zahaczę i zniszczę cały lakier z paznokcia. Czasami pojawiały mi się gródki przy aplikowaniu i jak się zapomniałam to szybko zasychał. Usuwanie nie było takie proste - musiałam czasami nadrapać się jak podczas usuwania zwykłej hybrydy. Ogólnie to była świetna zabawa i miła odskocznia od "tradycyjnego" manicure'u hybrydowego. 


Jednak nie jestem pewna czy kupię ją ponownie. Pokusa zdarcia jest nie pokonana. Chyba jednak wolę te zwykłe bazy pod hybrydy. 

"Czasem święta, czasem ladacznica" Masłowski i Drosio-Czaplińska.

"Czasem święta, czasem ladacznica" Masłowski i Drosio-Czaplińska.

Obecnie wiele mówi się na temat kobiet dzisiaj, bo feministki, bo walczą o swoje. Jednak wśród literatury brakowało mi trochę takiej pozycji, która by zebrała wszystkie "osobowości" kobiet i przedstawiła je. Może dlatego z chęcią sięgnęłam po książkę dwóch psychoterapeutów rozmawiających o tej sprawie. 


Książka to poradnik, ale nie odczułam tego, zwłaszcza jako kobieta, żeby mi coś doradzała. Jednak czytając ją czułam się jakbym po prostu rozmawiała ze znajomymi, albo słuchała takiej rozmowy. Bo w środku znajdziemy dyskusję Masłowskiego i Czaplińskiej. Czyli mamy perspektywę dwóch płci, co jest świetne bo daję nam perspektywę z dwóch rożnych światów. Rozmawiają o tym nie powołując się na żadne źródła, tylko jakby mówiąc z własnego doświadczenia i obserwacji. Zważają na to jak obraz kobiet zmienił się o 180* od początku ostatniego wieku i co przyniósł dwudziesty wiek dla kobiet. Znajdziemy omówienie różnych typów kobiet od księżniczek, po matki polki, aż do córeczek tatusia. I tutaj musimy się zgodzić z autorami, bo naprawdę celnie to przestawili. Chyba w każdym typie znajdziemy coś z siebie, albo przynajmniej w większości. Autorzy przyglądają się takim sprawom jak macierzyństwo,wierność, seks i związki. Otrzymujemy przejrzystszy obraz dzisiejszych kobiet. 


Jak zawsze zachwycam się grafiką książek, to w tym przypadku czułam się jakbym w dłoniach trzymała tanią broszurę reklamującą jakiś produkt. Totalnie szata graficzna nie przypadła mi do gustu i mam odczucie, jakbym trzymała książkę z lat 2000, a nie 2019 roku. Pozycja zawiera 205 stron i jest podzielona  na 10 tematów rozmów. Super jest to, że nie trzeba czytać po kolei, tylko można wybierać sobie. 



Bardzo lekka lektura, którą polecę dla każdej z nas. Może znajdziesz coś co Cię tam rozbawi do łez, albo zrozumiesz dlaczego są takie sytuacje w dzisiejszym świecie. 

23 i co dalej?

Moje dwudzieste trzecie urodziny były wyjątkowe. Spędziłam je po raz pierwszy bez rodziców i poza domem, w pracy. A i zapomniałam wykonać typowej fotorelacji jak w ubiegłych latach. Ale wciąż traktowałam siebie jak najbardziej wyjątkowo się dało. 

Jak zawsze był dla mnie najlepszy poranek, bo nikt nie wiedział, że mam urodziny. Nie chciałam się chwalić tym, bo potem jest totalnie niezręcznie. Mogłam się cieszyć tą chwilą spokoju, tej porannej ciszy. Na dodatek było słonecznie, a Harry Styles wydał teledysk do nowej piosenki. W drodze na spotkanie słuchałam non stop przez godzinę. 

Udało mi się to wszystko utrzymać do południa, bo facebook przypomniał o moich urodzinach. Ugh, zapomniałam zablokować tej opcji. Co rok zapominam. No i zaczęło się składanie życzeń i traktowanie mnie wyjątkowo. Chociaż na to ostatnie nie narzekałam. 

Późnym popołudniem przeżyłam jedną dramę, po której powinnam być załamana, ale wiecie co zrobiłam? Śmiałam się, nie ważne jak było bardzo źle to ja po prostu uśmiechałam się. Nie wiem czy to przez zmęczenie, czy ten wyjątkowy dzień, ale nie umiałam sobie zrujnować humoru. 

Wieczorem podczas kolacji, kiedy wróciłam z toalety, to wszyscy zaczęli mi śpiewać "Sto lat" oraz dostałam prezenty. To było tak zaplanowane, że aż jak wracałam to czułam, że zaraz coś się wydarzy. To jest tak przewidywalne i filmowe. No i te stanie na środku restauracji, dobrze że to był osobny pokój zarezerwowany dla nas i inni goście nas nie widzieli. To było takie niezręczne i lekko się zawstydziłam. Chociaż praktycznie jestem przyzwyczajona do atencji i bycie zawsze na "widoku". 

Nawet nie wiem kiedy minął mi cały dzień. Chciałabym, aby to trwało dłużej i nie zleciało tak szybko. Oraz żeby może niektóre momenty dnia były lepiej zaplanowane. Mimo wszystko cieszyłam się, że wreszcie miałam coś innego niż co roku. 
"Akan. Powieść o Bronisławie Piłsudskim" Paweł Goźliński.

"Akan. Powieść o Bronisławie Piłsudskim" Paweł Goźliński.

Jego brat to nasz bohater narodowy i wiele jest publikacji na jego temat. Każdy z nas zna Józefa Piłsudskiego, dzieci uczą się o nim we wczesnych latach szkoły, a nikt tak naprawdę nie wie o jego bracie, Bronisławie. Dowiedziałam się o nim czytając tą książkę.


Autor dokonał czegoś dla mnie niemożliwego. Bo napisać tak grubą książkę - powieść i szukać tych wszystkich informacji to jest po prostu godne szacunku. Ponieważ jest naprawdę niewiele informacji na temat Bronisława Piłsudskiego, przeważnie jako tylko wspominki przy Józefie. 
Książka opowiada przede wszystkim o życiu Bronisława, zwanego Bronisiem, ale widzimy wiele ukazanych tutaj metafor i porównań. Trochę taka powieść psychologiczna, a zarazem romantyczna. Wszystko jest dla mnie takie realne, czuje się jakby było się obok. Nie wiem czy to zasługa tego, że Goźliński sięgnął po listy Piłsudskiego, czy może talentu pisarskiego autora i to w jaki sposób to wszystko opisał. Wspomnę tutaj jeszcze przy okazji o samych opisach świata oraz przyrody. Tytułowy bohater przypomina mi trochę zagubionego człowieka, który próbuje odnaleźć sens życia w miejscu dawno zapomnianym przez Boga. Po powrocie do Europy jest zupełnie odmieniony i nie jest tym samym Bronisławem co wcześniej. Niewiarygodnie różni się od swojego brata, z którym mu było kiedyś po drodze. 


To chyba z pierwszych książek recenzowanych na blogu o tak dużej ilości stron, bo aż 661! Podzielona jest na sześć części, a każda z nich jeszcze na rozdziały. Nie wspomniałam jeszcze o tym jak pięknie to zostało wydane. Jest w twardej oprawie, ale nie jest wcale taka ciężka. Na okładce jest naniesiona błyszcząca folia, która świetnie zapobiega temu, aby nie było widać odcisków palców. 



Polecę tą książkę dla każdego miłośnika historii, zwłaszcza przełomu osiemnastego i dziewiętnastego wieku. Również dla osób, których zainteresowała historia Józefa Piłsudskiego, bowiem nie pożałują historii o jego bracie. 

"Polski bajer" Monika Borys.

"Polski bajer" Monika Borys.


Kiedy obcokrajowcy pytają mnie o muzykę w Polsce mówię, że mamy zespoły przełomu lat 70 i 80 oraz disco polo. Jednak kiedy mówię o tym drugim gatunku to uprzedzam od razu o prostości i podtekście seksualnym słów w piosenkach. Tą muzykę albo się kocha, albo się nienawidzi i nie ma nic pomiędzy tym. Osobiście należę do tej drugiej grupy i chciałam w książce znaleźć powód dlaczego tak jest. Liczę na to, że ta książka rozwieje moje wątpliwości dotyczące tego czy jest się, czego wstydzić.


Autorka podchodzi do tego bardzo ideologicznie i w pewnych momentach jak czytałam książkę to czułam się jak na lekcji języka polskiego, kiedy omawialiśmy lektury. Warto tutaj podkreślić, że skupia się na okresie lat 90. Podczas czytania tej książki dochodzi się do wielu wniosków, m.in. do tego, że to naprawdę jest opis społeczeństwa polskiego z lat przemian mieszkających w małych miasteczkach i wsiach oraz że to od początku disco polo było klasyfikowane, jako coś tandetnego przez inteligencje i wyższe sfery. Zostały zawarte w książce ważne momenty i osobowości w disco polo. Spodobało mi się ukazanie tego gatunku w innych krajach – na Bałkanach oraz we Włoszech. Tak naprawdę dostajemy małą encyklopedię disco polo. Od muzyki biesiadnej, pocztówek dźwiękowych, organów, teledysków w Polsacie do polityki i mafii. Lecz nie jest to tak stricte tematycznie uporządkowane. Można nieśmiało rzec, że disco polo złączyło Polaków, zwłaszcza zagranicą, w Ameryce. Ten kraj przejawiał się wiele razy w tekstach piosenek. Które te również nawiązywały do światowej muzyki. Jeden z rozdziałów został poświęcony tekstom piosenek, jak ja to mówię, z podtekstem seksualnym. Teraz disco polo zostało wykorzystane do reklamy parabanków oraz przeżywa renesans po 2012 i przeboju „Ona tańczy dla mnie”. Oraz to jak promuje to wszystko prezes telewizji polskiej. Najbardziej mnie zaskoczyła informacja o odbiorcach tej muzyki, liczyłam na bardziej rozbudowaną treść niż tylko jeden podrozdział. Z całej książki dowiedziałam się jak bardzo potężna jest ta muzyka, widać to zwłaszcza w statystykach stacji telewizyjnych (PoloTV).


Książka została podzielona na wstęp oraz dwanaście rozdziałów, w tym ostatni jest zakończeniem. One są jeszcze podzielone na podrozdziały. Znajdziemy również obszerną bibliografię oraz przypisy na końcu. Cała pozycja ma 284 strony i tutaj jestem zaskoczona tym jak wygląda numeracja stron, bo są to podwójne numery na jednej stronie – np. 282 i 283. Dołączone zostały cztery kartki z kolorowymi zdjęciami.



Ten tytuł powinien chyba przeczytać każdy Polak, może się niedługo w przyszłości zdarzyć, że będzie ten gatunek wpisany na jakąś listę dziedzictwa narodowego. Myślę, że to interesująca lektura, aby się dowiedzieć czegoś więcej o fenomenie disco polo.

"Rozwód po polsku" Iza Komendołowicz.

"Rozwód po polsku" Iza Komendołowicz.

Kiedy sięgam po pozycję autorki, wiem że spotkam się z ciekawymi i rzetelnymi opisami oraz przedstawieniem sytuacji. Bo my, Polacy, nie oszukujmy się, lubimy wiedzieć wszystko i o wszystkich. Nie zawiodłam się na ginekologach. A cóż o rozwodach słyszy się co raz, w filmach, książkach, wszędzie! Jak dla mnie rozwód już wszedł na taki sam poziom jak ślub. 


Książka zawiera wszystko, co chcemy wiedzieć o rozwodach. Wypowiadają się prawnicy, sędziowie detektywi oraz rozwodnicy. Zawartość jest podzielona szczegółowo, bo na 32 rozdziałów. Odnoszą się one do każdego aspektu, o którym mogliśmy pomyśleć przy rozwodzie. Ukazane, według mnie, prawdziwe realia bitew i formalności w sądach. Co się dzieje z majątkiem, dziećmi. A co najważniejsze to dlaczego? Bo pracoholik, bo kochanka/ kochanek, bo inne poglądy na życie, bo uzależnienie, bo przemoc. Wstęp jest dość szeroko opisany, zawiera osiem historii, dlaczego ludzie zdecydowali się na rozwód. Może i lekko przydługi (bo prawie na 50 stron), ale wprowadza idealnie czytelnika w to co może się spodziewać po całej książce. 
Dzięki tej książce możemy się zorientować, że rozwodzi się każdy, nie ważne ile ma pieniędzy na koncie, gdzie pracuje i mieszka. Ta pozycja pozwoliła mi otworzyć oczy na wiele aspektów, o których nie miałam pojęcia, albo sobie nie zdawałam z nich sprawy. Autorka dotknęła tego tematu z każdej strony i wycisnęła z niego wszystko. Nie sądzę, że czegoś zabrakło. 


Tak jak wspomniałam, książka zawiera 32 rozdziały, plus wstęp, zakończenie i biogramy wypowiadających się osób, na ponad 300 stronach. Język jest codzienny, tak jakbyśmy czytały wiadomość od koleżanki, albo jakieś forum. Została zastosowana kursywa do wypowiedzi osób po rozwodzie (lub w trakcie), słowa przytaczane przez autorkę mają nic całkowicie inną czcionkę, a zadawane przez nią pytania są pogrubione. Różnią się też czcionką wpisy osób zajmujących się "zawodowo" rozwodami - prawników, sędzi. Okładka jest dość symboliczna, minimalistyczna i rozmiarowo przypomina typową książkę.  



Książka idealna dla osób, które może mają może wątpliwości by wstąpić w związek małżeński. Lecz także dla tych wszystkich, których zżera ciekawość, jak mnie, jak to wygląda. 

Żel pod prysznic Kwiat Pomarańczy od LPM.

Żel pod prysznic Kwiat Pomarańczy od LPM.

Wraz z moim dezodorantem z Le Petit Marsellais postanowiłam wypróbować także takiego samego żelu pod prysznic. Nawet szatą graficzną zgrały się idealne. 


Pod prysznicem mamy bombę zapachową w postaci zapachu kwiatu pomarańczy. Zapach utrzymuje się z nami do kilku godzin po kąpieli. Świetnie się pieni i bardzo dobrze myje ciało. Nie nawilża, pozostawia skórę miłą w dotyku. Nie wiem czy pozostaje odżywiona. Wystarczy nie wielka ilość by dobrze namydlić ciało , więc jest w miarę wydajny. 


Opakowanie jest typowe dla żeli z LPM. To już jedno ich charakterystyczne, nawet bez napisu czy naklejki mogę śmiało powiedzieć że to to. Jest dość wytrzymałe. Nic nie pęka ani nie odkształca się. Konsystencja jest kremowa i białego koloru. 


Nie wiem czy zdradzę swoje żele z DM na rzecz LPM. Które nie mają takich egzotycznych kombinacji zapachów jak te z Balea. Ale czasami można coś zmienić. 
Copyright © hope&faaith , Blogger