Serum Nivea Cellular Luminous.

Serum Nivea Cellular Luminous.



Pierwsze wow jest za to jak szybko i dobrze się wchłania. Wspomnę tutaj o konsystencji, która jest lekka i nie obciąża skóry. Po obiecanym przez producenta czasie - 4 tygodniach, widać już pierwsze efekty rozjaśnienia. Dużo zależy też od samych przebarwień. Jednak skład jest na ogromny plus, zwłaszcza że zawiera tiamidol. Należy tutaj także pochwalić samo opakowanie, bo jest ładne dla oczu oraz higieniczne - pompka "airless". W miarę jest wydajny. Na plus, że można długo używać po otwarciu. Dobrze współpracuje z innymi kremami i kosmetykami kolorowymi. Nie wywołał żadnych reakcji alergicznych czy pojawienia się niedoskonałości. 



 

Błyszczyki Makeup Revolution.

Błyszczyki Makeup Revolution.



Totalnie nie jestem fanką błyszczyków, które się wyciska. Może i są poręczniejsze, jednak sama aplikacja jest okropna. Kolory są praktycznie przezroczyste i wcale nie wyglądają tak jak na opakowaniu. Nawet wielokrotna aplikacja nie sprawia, że pogłębi się kolor. Na ustach tworzą efekt lustra wody. Nie wytrzymują długo, dosłownie po kilku minutach już prawie ich nie ma. 




Błyszczyki pochodzą z kalendarza adwentowego Makeup Revolution - You are the revolution.  



 Perfumy Far Away Rebel Avon.

Perfumy Far Away Rebel Avon.



Buteleczka nie jest może za piękna, ale ten zapach. Jest mocny i wyrazisty, a zarazem słodki. Trudno go jednoznacznie sklasyfikować. Nie są takie mdlące, że nie da się z nimi wytrzymać. Na pewno to nie jest zapach dla każdego. Połączenie likieru pomarańczowego i soczystych czerwonych owocu wraz z czekoladą i bitą śmietaną jest fenomenalne. Jestem zaskoczona, że perfumy z Avon mają taką trwałość oraz tak długo utrzymują się na skórze i ubraniach. 



 Z przyjemnością wrócę do tych perfum. Jest to jeden z moich ulubionych perfum. 

27 urodziny.

 Po raz kolejny nie chciałam czuć presji z powodu urodzin i żeby ten dzień był najbardziej wyjątkowy. Jasne, chciałam go mocno celebrować. Miałam swoje ulubione przekąski, oglądałam ulubione filmy i przyjmowałam niesamowite życzenia. 

Dla mnie ten cały miesiąc to jest celebrowanie. Zwłaszcza, że dopiero przede mną impreza urodzinowa z najbliższymi. 


"Mężczyzna, którego nigdy nie spotkałam" Elle Cook.

"Mężczyzna, którego nigdy nie spotkałam" Elle Cook.



Jeśli miałabym podsumować tą książkę (bez zdradzania i spoilerowania) to powiedziałam bym, że jest pełna niespodziewanych zwrotów akcji. Takich, które naprawdę mogą wydarzyć się w filmie. To nie jest kolejna prosta i mało skomplikowana historia o miłości, gdzie wszystko idzie gładko i bez przeszkód. Tu pokazane są życiowe problemy, z którymi muszą zmierzyć się bohaterowie. Jest ogrom rzeczy, które stają na ich drodze do miłości. 

Historia Hannah i Davey'a sprawia, że nie możecie jej odłożyć na bok i musicie wiedzieć jak się skończy. Również jest bardzo emocjonalna i sprawia, że będziecie, albo płakać, albo się śmiać. 

Powieść jest pisana z dwóch perspektyw bohaterów, dzięki którym jesteśmy na bieżąco i mamy pełen obraz historii. Książkę czytało się przyjemnie, nie była męcząca. Tłumaczenie jest dobrze zrobione. 




 Książkę polecę dla wszystkich niepoprawnych romantyczek, które uwielbiają takie ckliwe historie. 







Post we współpracy z Wydawnictwem Muza. 
Copyright © hope&faaith , Blogger