"Gdzie jesteś Bernadette?" Maria Semple.

"Gdzie jesteś Bernadette?" Maria Semple.

Zawsze staram się najpierw przeczytać książkę, a dopiero potem obejrzeć film. Nie za każdym razem mi się to udaje. Takim przykładem jest pozycja "Do wszystkich chłopców, których kochałam", czytając próbuje odtworzyć sceny z filmu i łapię się na tym, że coś mi nie pasuje. Teraz przy tej książce, najpierw ją przeczytałam, a teraz czekam aż film wyjdzie do kin. 


Chyba po raz pierwszy miałam szansę spotkać się z taką historią. Po prostu, jak dla mnie, chronologia jest tak chaotyczna. Zwłaszcza jak zaczyna się ją czytać na początku książkę, trudno się połapać kto jest kim, dlaczego są te wszystkie listy. Dopiero po dwóch rozdziałach zaczęłam rozumieć wszystko i wszystkie przedstawione wątki zaczęły się układać dla mnie w całość. Jednak sam pomysł na taką książkę jest dla mnie po prostu niesamowity. Chyba do tej pory nie spotkałam się z taką ideą. Prawdziwa akcja książki i odpowiedź na tytułowe pytanie znajdziemy dopiero na ostatnich stronach książki. Większość zamieszczonych informacji nas tylko przybliża do tego wszystkiego. Pokazuje życie widziane z punktu widzenia 15-letniej Bee, córki tytułowej Bernadette. Ona sama nie zauważa żadnego problemu u matki i jedyne o czym marzy za dobre oceny to wycieczka na Antarktydę. I ta wycieczka wszystko zmieni w życiu młodej bohaterki. Przy okazji wychodzi wiele spisków i poznajemy życie "elity" w Seattle. To naprawdę warta uwagi, wielowątkowa książka, przy której będziemy mieli ochotę płakać ze śmiechu.


Książka jest podzielona na siedem rozdziałów znajdujących się na 360 stronach. Znajduje się w niej wiele listów, zapisków i notatek, które nieco przybliżają nam powieść. Dla mnie było ciężko połapać się między ciągłą zmianą notatek, listów na punkt widzenia Bee. Często też między akapitami były przeplatane dwie, różne od siebie perspektywy czasowe. 



Trudno jest mi określić dla kogo mogę polecić tą książkę. Bo na pewno spodoba się młodszym jak i starszym czytelnikom. Jednak po jej przeczytaniu spodziewam się naprawdę dobrej komedii rodzinnej. 
Prostownica BaByliss i-pro 250 diamond ceramic.

Prostownica BaByliss i-pro 250 diamond ceramic.

W końcu nastał ten przełomowy dzień, w którym moja stara, ukochana prostownica spadła z łazienkowej półki na płytki. Za pierwszym razem pękła płytka, znaczy bardziej pojawiła się ryska. Jednak nadal działała, a ja położyłam ją znowu nieświadomie na tą nieszczęsną półkę. Za kilka minut znowu spadła i tym razem rozpadła się całkowicie. Wypadła całkowicie ta płytka wraz z całym mechanizmem. Po ponad miesiącu życia bez niej, dostałam nową na urodziny. 


Używam jej od prawie roku i jedno co mogę na początku powiedzieć to ogromna przepaść między tą starą a tą nową. Po kilku sekundach i pociągnięciach mam kawałek włosów idealnie wyprostowanych. A ten efekt utrzymuje się na włosach dłużej. Same włosy nie są takie sztywne, lecz takie miękkie i delikatne. Mam wtedy obsesję na punkcie ich dotykania. Nie wspominając o dodatkowych funkcjach, czy możliwości ustawienia wyższej temperatury i szybkiego przełączania za pomocą dwóch przycisków. Jedyną rzeczą, jakiej mi tutaj brakuje to funkcja kręcenia włosów. Ale za to świetnie nadaje się do mokrych włosów i ich nie niszczy - to niby obiecuje producent. Ja sama osobiście, jeszcze nie próbowałam tego robić.  


Świetnym rozwiązaniem na kabel jest po prostu zainstalowana spinka do kabli. Ma ona kilka rozmiarów i swobodnie się odpina. Kabel jest wystarczająco długi. Jednak nie ma zawieszki, lub czegokolwiek bym mogła zawiesić na haczyku w łazience.


Tego czego brakowało mi najbardziej w starej prostownicy, to był pokrowiec i mata na której mogę położyć gorącą prostownicę. Wykonana jest z materiału, trudno jest mi określić jakiego. Dodatkową tutaj funkcją jest rzep, który zakłada się na sprzęt, by nie wyleciał z pokrowca.
To dlatego tego feralnego dnia, w hotelu położyłam ją na wysoko położonej i mikroskopijnej półce łazienkowej, gdzie nie było miejsca. Po to aby tylko nie zniszczyć mebli w pokoju i nie wywołać pożaru.


W tym modelu ustawiam i reguluję temperaturę poprzez przyciski "intense" i "protect". Ta pierwsza ustawia od 220 do 235 stopni Celsjusza, a ostatnia od 140 do 200. Jednak przeskakują tylko co 20 stopni - 140, 160, 180, 200, 220, 235. Bardzo szybko się nagrzewa. Jak włączyłam na chwilkę, by tylko sprawdzić zakres temperatury do notki, to się oparzyłam odkładając na matę. Uruchomienie następuje poprzez przycisk obok, tak samo wyłączenie.   


Podczas podróży ze swoją starą, cały czas się bałam że gdzieś mi się te płytki poobijają. Owijałam ją kablem i wkładałam między ręczniki lub ubrania. Tutaj mamy opcję blokady skrzydełek. Przesuwamy i prostownica nie ma prawa się otworzyć. Tak jak moja stara, posiada obrotowy kabel. 


Więcej szczegółów odnośnie prostownicy, zwłaszcza technicznych, znajdziecie w google i na stronach salonów z elektroniką. 


Co mogę powiedzieć więcej? Jest bardzo poręczna i wygodna. Bez żadnych kłopotów, w niecałe 10 minut mam wyprostowane włosy. Strasznie ją polubiłam i pewnie, sama nie wybrałam by lepszej. No może taką z funkcją robienia loków. 
"Chłopak, którego nie było" Elżbieta Rodzeń.

"Chłopak, którego nie było" Elżbieta Rodzeń.

Wiele razy już pisałam, że nie lubię czytać polskich książek z gatunku romansu i obyczaju. Jednak co raz daje szansę i przeważnie w większości się zawodzę. Tym razem tak nie było i jestem zaskoczona, jak ta książka mnie pochłonęła na dwa popołudnia. 


Powinnam zaznaczyć dwie rzeczy na początku - recenzja książki będzie obejmowała spoilerowanie (inaczej nie dam napisać o tym, czego nie polubiłam) oraz lubię historię młodych dziewczyn, które udowadniają wszystkim, że potrafią i osiągają sukcesy. I ta właśnie książka pokazuję taką historię. Poznajemy "zmęczoną" życiem, a bardziej pracą bohaterkę - Martynę, tłamszoną i krytykowaną przez rodzinę, bo miała problemy ze zdrowiem psychicznym przez połowę swojego życia. Widziała chłopaka, którego nikt inny nie widział i nie był to zmyślony przyjaciel, jakich mamy często w dzieciństwie. W międzyczasie swojej egzystencji (inaczej nie można nazwać tego, jak rodzice ją wykorzystują w swoim nadmorskim pensjonacie) poznaje mężczyznę, który chcę odkupić tę posiadłość. Jednak nie jest to nasz główny bohater, w którym zakocha się Martyna. Lecz tym tropem doprowadzi ją do James'a, czyli jej przyszłej miłości. Bowiem, nie ma tak łatwo, rodzina nie chce wierzyć w jej umiejętności, albo pomóc osiągnąć jej względną samodzielność. I tutaj pojawia się rycerz na białym koniu i zatrudnia ją w swojej firmie. Praktycznie, mógłby być happy end, zostaje nam sprawa zmyślonego chłopaka. Nie chcąc za bardzo zdradzać książki, wiele wątków łączy się ze sobą i w pewnym momencie książki połączą się ze sobą. 


Książka nie jest podzielona na żadne rozdziały. Każda osobna myśl. albo akcja, jest zaczynana od nowego akapitu. Pojawiają się wtrącenia do przeszłości bohaterki, które tak jak wspominałam, pomogą nam zrozumieć zakończenie książki. Język jest dość lekki i szybko się czyta. Rozmiar jest typowy, tak jak czcionka dla każdej powieści. 



Tą pozycję polecę dla każdej osoby, która lubi patrzeć jak osoby, które mają podcinane skrzydła przez bliskich, osiągają sukces. Ale także jako książkę na wakacyjne popołudnie. 

Sześć lat bloga.

Przekręcając dzisiaj kartkę w kalendarzu, nie mogę uwierzyć (jak co roku) że to już kolejna rocznica bloga. I to jeszcze wypadają w ten sam dzień, co założyłam bloga.


Znalezione obrazy dla zapytania 6th birthday cake


Co mogę napisać? Moje życie zmieniło się przez bloga, mam swoją małą przestrzeń do dzielenia się swoimi spostrzeżeniami, mogę się rozwijać. Po wielu zmianach i przemyśleniach, w którą stronę chcę prowadzić bloga, mogę śmiało powiedzieć, że blog to odwzorowanie mnie i moich myśli. 

Co mogę sobie życzyć? Oby nie było gorzej, może być lepiej. 

"Zawód położna" Leah Hazard.

"Zawód położna" Leah Hazard.

Wcześniej czytałam książki opowiadające o pielęgniarkach i ginekologach. Były na swój sposób interesujące bo pokazywały kulisy pracy w polskiej służbie zdrowia. Dlatego tak bardzo chętnie sięgnęłam po brytyjski odpowiednik książki, opowiadający o położnych. 


Z moich obserwacji wśród porodów znajomych i w rodzinie mogę zauważyć że położna nie jest tak bardzo ważna jak zostało to ukazane w książce i jaką rolę odgrywa w Wielkiej Brytanii. Autorka próbowała i wyszło jej to znakomicie, aby przekazać nam wszystkie cienie i blaski zawodu. Każda osoba z tym niezwiązana powie - co w tym trudnego aby przyjąć dziecko na świat? Zostało pokazane jak może być to trudne i czasami niewdzięczne. Jest to przeróżny przekrój kobiet rodzących - od nastolatek, po ofiary handlu, aż po wieloródki. Po za tym dyżury są kilkunastogodzinne, bez większych przerw na jedzenie i toaletę. Miałam wrażenie czytając, że brakuje personelu na oddziale, dosłownie jak w Polsce. 

Historia w książce pokazuje nie tylko szczególne przypadki kobiet i ich porodów. Ale także "karierę" autorki i to jak ona zaczynała - praktyki, pierwszy poród, pierwszy martwy płód. Widzimy jak praca oddziałuję na jej życie prywatne. Wspomina także o swoich koleżankach.


Książka ma standardowy format i czcionkę. W środku nie znajdziemy żadnych obrazków. Tekst podzielony jest na tematyczne rozdziały, które opowiadają jakby osobne historyjki. Jednak całość tworzy spójną część. Dodatkowo na końcu znajdziemy słownik z wyjaśnieniem położniczego żargonu. Język jest dość lekki do czytania i dosyć szybko się czyta. 



Książkę polecę zapewne dla wszystkich kobiet w ciąży, chcących zobaczyć jak wygląda poród w Wielkiej Brytanii oraz może polskich położnych? Ale także wszystkich osób zainteresowanych. 
Projekt denko #22.

Projekt denko #22.

Nie wiem czy o tym wspominałam, ale ostatnio zauważyłam u siebie to że uwielbiam wykończać kosmetyki i wyrzucać puste pudełka. Zwłaszcza produktów które mi się nie sprawdziły. Nauczyłam się także, że produkty które się u mnie nie sprawdziły, muszą iść na śmietnik, nie ważne ile jest zawartości w opakowaniu. 


Serum odżywcze Fitomed - sam w sobie skład był dobry, jednak pod koniec używania moja cera lekko się zbuntowała.
Więcej pisałam tutaj


Tonik nagietek Ziaja - mój ulubieniec do tonizacji cery po demakijażu, był wydajny albo ja zapominałam go użyć. 
Więcej pisałam tutaj


Olejek miejski Fitomed - pachniał nieziemsko, dobry skład i dział bardzo dobrze. 
Więcej pisałam tutaj


Brzoskwiniowy olejek pod prysznic Balea - drugie podejście do olejków pod prysznic i strzał w dziesiątkę, po prostu niesamowity i brak mi słów na opisanie. 
Więcej pisałam tutaj


Perfumy Beyonce Midnight Heat - mimo że je dostałam, to naprawdę był mój zapach na co dzień i utożsamiam go z niesamowitymi chwilami. 
Więcej pisałam tutaj.


Maskara Lancome Hypnose - próbkę dostałam nie wiem skąd, ale na pewno nie zachęciła by mnie do zakupu pełnowartościowej maskary bowiem nie wyróżniała się niczym więcej niż te tańsze. 
Więcej pisałam tutaj


Podkład Ideal Mate od Ingrid - naprawdę się u mnie sprawdził, jednak nie był taki super żebym do niego ponownie wróciła.
Więcej pisałam tutaj.


Płyn do mycia twarzy Niszcz Pryszcz od DLA Kosmetyki - działał super i moja cera naprawdę go polubiła, ale ten zapach był w pewnych momentach nie do wytrzymania. 
Więcej pisałam tutaj


Maseczka Peeling K+K Fitomed - myślałam że znalazłam połączenie pasty z Ziaji oraz peelingu z bebeauty, ale pod koniec okazało się najgorszym produktem do twarzy jakiego używałam. 
Więcej pisałam tutaj


Odżywka do włosów Beology Schwarzkopf - przepiękny zapach oraz konsystencja, włosy były miękkie i delikatne po umyciu.
Więcej pisałam tutaj


Szampon do włosów beology Schwarzkopf - moje włosy pod koniec miały go chyba dość i po 2 dniach były masakryczne. Jednak śliczny zapach trochę wynagrodził. 
Więcej pisałam tutaj

Copyright © hope&faaith , Blogger