"Fashionistki zrzucają czadory" Aleksandra Chrobak.

"Fashionistki zrzucają czadory" Aleksandra Chrobak.

Już wcześniej interesowałam się kulturą arabską. Zawsze ten świat wydawał się dla mnie taki nieznany oraz zaskakujący. Z wielką ciekawością czytałam o tej kulturze i nigdy to mnie nie znudziło. 


Książka sama w sobie jest wciągająca. Ukazuje nam jak to teraz w Iranie jest mieszanie się z kulturą zachodnią. Jak tam jest w drugim dziesięcioleciu 21 wieku. Autorka zabiera nas w podróż po kraju - od małych wiosek po duże miasta. Dowiadujemy się jak już niektóre młode osoby odchodzą całkowicie od swoich tradycji na rzecz Zachodu. Autorka sporo opowiada o tym jak wyglądają śluby, randki czy zwykłe życie po pracy w Iranie. Czasami porównuje to do innych krajów arabskich. A przede wszystkim wspomina o zasadach kultury, czyli tarofie. Jest on najważniejszy i każdy musi się do niego dostosować. A w szczególności nie można pominąć tutaj takiej rzeczy jaką jest irańska gościnność. Wszystkie te fakty są potwierdzone oraz przeplatane historyjkami autorki z podróży po kraju. 


Książka ma okładkę, która tak bardzo nawiązuje do książki. Taka typowo instagramowa. Język jest przyjemny i wciągający. Super pomysłem i innością jest ponumerowanie pionowo stron pośrodku kartki. Na ponad 400 stronach mamy poruszonych 12 różnych rzeczy w dwunastu rozdziałach. 



Książka ma okładkę, która tak bardzo nawiązuje do książki. Taka typowo instagramowa. Język jest przyjemny i wciągający. Super pomysłem i innością jest ponumerowanie pionowo stron pośrodku kartki. Na ponad 400 stronach mamy poruszonych 12 różnych rzeczy w dwunastu rozdziałach. 

"Wylecz PCOS" Amy Medling.

"Wylecz PCOS" Amy Medling.

Cały miesiąc październik jest poświęcony raku piersi. Wtedy najwięcej się mówi o tym. A ja dzisiaj chciałabym wspomnieć o chorobie zwanej PCOS. Dotyczy wiele kobiet, nie zawsze  ją rozumieją, a zwłaszcza może nie wiedzą że ją mają. 


Cała książka jest poświęcona PCOS. Autorka wyjaśnia co to za choroba, jakie są jej objawy i co trzeba zrobić aby zredukować jej objawy. Ma ona doświadczenie, ponieważ sama doszła do zminimalizowania swojej choroby i pomaga innnym kobietom. Największą zaletą tej książki jest 21-dniowy plan, dzięki któremu możemy zredukować PCOS do minimum. Jest to plan oparty przede wszystkim na diecie i ćwiczeniach oraz sposobu myślenia. Z tym ostatnim, pierwszy raz się spotykam w poradnikach medycznych i uważam to za ekstra pomysł. 
W książce znajdziemy wszystko czego musimy i chciałybyśmy wiedzieć o tej chorobie i jak ją wyleczyć. Został poruszony każdy aspekt. A dodatkowo wszystko poparte jest odwołaniami do badań naukowych. 


Okładka jest w kolorze różowym, co od razu kojarzy nam się z walką z rakiem piersi. Jest też bez żadnych obrazków. Na 415 stronach znajdujemy dwie części. Jedna z nich odnosi się do przygotowań do 21-dniowego planu, a druga już do samego planu. 



Książkę polecę dla każdej kobiety, która ma doczynienia z tą chorobą. Chciałabym aby ta książka pomogła każdej chorej.
Olejek miejski dzika róża Fitomed.

Olejek miejski dzika róża Fitomed.

Nigdy bym nie pomyślała, że kiedyś przepadnę w olejkach czy esencjach. Zawsze (znaczy, jak byłam młoda i niedoświadczona) wyśmiewałam wszelkie blogerki, które się nimi zachwycały. Stwierdziłam po co, jeśli krem świetnie się sprawdza. Teraz dopiero po kilku latach odkryłam moc tego kosmetyku.


Co mnie urzekło to to że wchłania się niesamowicie szybko i nie pozostawia żadnej poświaty. Po kilku stosowaniach moja skóra odżyła i ma taki delikatny blask. Stosuje go z rana przed wyjściem, jeśli nie nakładam tego dnia makijażu. Ma za zadanie chronić nas przed zanieczyszczeniami oraz smogiem w mieście. Z czym radzi sobie świetnie. Nie zauważyłam żeby mnie zapchał czy uczulił. Może że nie stosuje go codziennie, tylko tak z 2 - 3 razy w tygodniu. Moja cera jest ukojona i zregenerowana. Dodatkowo załączony jest w przepięknej buteleczce o pojemności 30 ml z pipetą. Posiada przepiękny zapach, który na krótko zostaje z nami na twarzy. 


Składniki/Ingredients: Rubus Idaeus (Raspberry) Seed Oil, Aronia Melanocarpa Seed Oil, Prunus Amygdalus Dulcis (Sweet Almond) Oil, Rosa Canina (Rosehip) Fruit Oil, Butyrospermum Parkii Oil, Tocoferyl Acetate, Tetraizopalmitynian Askorbyl.

Olejek możecie zamówić tutaj


Świetny, świetny, świetny. Nie mogę nic innego powiedzieć o tym kosmetyku. Chętnie do niego powrócę. 
Książka do kolorowania "Dwór cierni i róż" Sarah J. Maas.

Książka do kolorowania "Dwór cierni i róż" Sarah J. Maas.

Jest to moja pierwsza książka w formie do kolorowania. Rysując czułam się jak małe dziecko, które ma swoją ulubioną kolorowankę. 


Cudownie było, tak jak już wcześniej wspominałam, kolorować kiedy obok były fragmenty książki o tym samym tytule. Zwłaszcza że mogliśmy ponownie zanurzyć się w tej historii oraz poznać dotąd niepublikowane fragmenty. Wszystkie detale są zrobione ze szczególną dokładnością. Ale jednak, niektóre elementy były zbyt małe na dobrze zatemperowaną kredkę. Wszystko było tak estetycznie pięknie dopracowane że aż tylko chce się malować i przeżywać od nowa akcję książki. 



Książka posiada rozmiar kwadratu. Na takie codzienne noszenie jest trochę zbyt duża. Za to posiada miękką okładkę. Na każdej kartce jest jedna strona do kolorowania, a druga jest z fragmentem książki, który otaczają klamry (także do pokolorowania). Składa się ona z 96 stron.


Polecam dla każdego fana tej serii książek, na pewno ucieszy się móc kolorować część akcji powieści. 
Esencja nawilżająca do cery mieszanej "różna damasceńska" Fitomed.

Esencja nawilżająca do cery mieszanej "różna damasceńska" Fitomed.

Jest to moja pierwsza esencja, więc byłam ciekawa jak to wszystko działa i jak to jest odmienne od olejków. Dla mnie było to coś innego oraz nie mogłam się doczekać stosowania. 


Pierwsze co mnie urzekło to przepiękne opakowanie oraz kolor produktu, tak samo jak zapach róży. Lekko się obawiałam stosowania kwasu hialuronianowego, ale nie było tak źle. Konsystencja jest tak jakby żelowa i leista. Sam produkt podobno ma się sprawdzić pod makijaż i do dziennego stosowania. Jednak ja stosowałam go zamiast toniku po demakijażu. Bardzo świetnie nawilżył i ukoił.  Twarz po zastosowaniu jest tak miła i przyjemna w dotyku. Można powiedzieć że napięta, ale w ten pozytywny sposób. Tak samo jak olejek miejski wchłania się szybko i nie pozostawia po sobie poświaty. 


Składniki/Ingredients: Aqua, Rosa Damascena Flower Water, Glycerin, Pantenol, Rosa Canina Fruit Extract, Sodium Hialuronane, Sodium Alginate, Pnenoxyethanol, Hydrolyzed Caesalpinia Spinosa Gum, Caesalpinia Spinosa, Ethylhexylglycerin, C.I.16255.

Esencję możecie zamówić tutaj.


Na pewno wrócę do tego małego cudu! Świetnie sprawdził się jako tonik, na pewno sprawdził się także jak krem i baza pod makijaż. Uwielbiam wielozadaniowe kosmetyki. 
"Małe licho" Marta Kisiel.

"Małe licho" Marta Kisiel.

Czasami lubię sięgać po książki, które są przeznaczone dla dzieci i dla dorosłych. Każdy z nas może  z nich wynieść różną interpretację i znaleźć dla siebie inną lekcje. Dlatego z przyjemnością sięgnęłam po książkę "Małe licho".


Fabuła książki opowiada o trudach dorastania. O tym jak zachować siebie i jednak nauczyć się o "rzeczach naprawdę ważnych" czyli przyjaźni czy miłości. Wszystko się dzieje kiedy nasz główny bohater idzie po raz pierwszy do szkoły i kończy się ten etap beztroskiego dzieciństwa. Przede wszystkim musi się zmierzyć ze strachem przed nieznanym. Po za tym w książce jest wiele sytuacji komicznych oraz tych które rozłożą każdego czytelnika śmiechem na łopatki. 


Sama książka jest utrzymana w lekko dziecinnym (nie użyte w złym kontekście) stylu. Duże litery pozwalają dziecku samemu czytać i szkolić swoje umiejętności. Świetny pomysł by w środku książki dać obrazki. Po raz pierwszy chyba się spotkałam z książką, która nie była by podzielona na rozdziały. Są jednak większe akapity na 205 stronach. 



Polecę tę książkę, dla każdego dziecka, które zaczyna powoli kończyć etap dzieciństwa i powoli wkracza w świat dorosłych. 
"I don't know about you, but I'm feeling 22" TS.

"I don't know about you, but I'm feeling 22" TS.

Ostatnio zastanawiałam się co to znaczy mieć urodziny. To taki jeden dzień, kiedy niby się urodziłaś i co roku czekasz by celebrować. Jak byłam mała to się cieszyłam bo prezenty i mogłam rozdawać słodycze w szkole. Teraz od kilku lat już chyba nie cieszę się na urodziny tak bardzo jak wcześniej. Kolejny dzień w którym w szczególny sposób celebruje swoją starość. 

Dzisiaj z rana, jak się obudziłam, to kilka razy musiałam sobie przypominać że mam urodziny i to już dzisiaj. W sumie, to wczoraj wieczorem czułam już lekkie podekscytowanie że to już niedługo urodziny i nic po za tym. A pomyśleć że kiedyś odliczałam miesiące, tygodnie, dni. 


Poranek miałam udany. Zwłaszcza, że to moja ulubiona pora dnia i było słonecznie. Oraz mogłam się objadać bezkarnie słodyczami.

Czytałam książkę #AFTER oraz oglądałam kreskówki na CN. 


Minonki zawsze są dobre. 


Zawsze, odkąd jeżdżę do Czech, mam kofolę na urodziny oraz nowe smaki Somersby.


Znowu powróciłam do oglądania "BrzydUli". 


W międzyczasie popijam herbatę, bo pierwszy raz w urodziny jestem przeziębiona. 


OFTD - spodnie do piżamy i biały tshirt. 


Nawet w urodziny muszę wynosić śmiecie. :< 


Nie mogłam znaleźć świeczek urodzinowych i wsadzić je w ciasto, pizzę jak zawsze to robiłam. Tym razem musiałam się  posiłkować tealightem.


Znowu gramy mecz. To już chyba 5 raz jak grają w moje urodziny. Szkoda, tym razem przegraliśmy, a zawsze wygrany był :< 


Dzień skończyłam oglądając kreskówki na CN. Po 22 lecą stare, dobre z lat dzieciństwa. 
"Alan Cole nie jest tchórzem" Eric Bell.

"Alan Cole nie jest tchórzem" Eric Bell.

Kiedy sięgałam po tą pozycję myślałam że to będzie kolejna książka o trudach przetrwania szkoły średniej. Jednak nieco się pomyliłam. Jest to książka, która pierwszy raz opowiada tak szeroko o środowisku LGBT. 


Tak jak już wspomniałam na wstępie, fabuła opiera się na uczniu szkoły średniej, który ma wymagającego ojca i starszego brata. Czy to nie brzmi powszechnie? Jednak nie, bo na dodatek głównemu bohaterowi spodobał się chłopak poznany na stołówce. W żadnym ze swoich nie ma wsparcia i nie może śmiało wyjawić że ma inną orientację seksualną. Jednak dowiaduje się o tym jego starszy brat, a następstwem tego jest pojedynek braci. 
Książka pokazuje idealnie zmagania problemów nastolatków ze środowiska LGBT. Ten temat jest co raz popularniejszy i co jest nawet super, bo przełamuje tematu tabu. 


Sama książka jest dość poręczna i można ją czytać wszędzie. Nawet gabarytowo jest dosyć lekka. Super jest to że na okładce jest motyw tęczy. Na 253 stronach znajdziemy 22 rozdziały. Język jest przystępny i nawet szybko się czyta. 



Polecę jako książkę dla młodzieży oraz dla osób ze środowiska LGBT. 

Maybelline Colossal Kajal eyeliner czy kredka do oczu?

Maybelline Colossal Kajal eyeliner czy kredka do oczu?

Zainspirowana tym jak Arabki w makijażu podkreślają oczy, chciałam spróbować nauczyć się takiego makijażu. W szczególności tego z okładki książki "Jestem żoną szejka" Laili Shukri. Do tego celu zakupiłam kredkę z Maybelline Colossal Kajal. 


Kredkę użyłam na dość deszczową pogodę. W końcu miała być wodoodporna. W ciągu dnia poprawiałam makijaż 2 razy, bo ciągle się gdzieś rozmazałam. Zwłaszcza w okolicach kącika oczu. Nie ma żadnej trwałości. Szczególnie przy linii wodnej oczu. Dość dobrze się jej używało. Dzięki temu że jest mało trwała to można nauczyć się robić nią makijaż. Jest miękka, co może stanowić lekki problem. Mimo że używam jej ponad rok to jeszcze mi się nie złamała. Jako eyeliner się nie sprawdziła. W ogóle nie można było narysować kredki, którą mogę uzyskać normalnym eyelinerem. Albo ja nie umiem, albo ta kredka jest do tego nie przystosowana. Opakowaniem przypomina mi ich słynny tusz do rzęs. Nic tutaj nie mogę zarzucić, nigdy się nie zacięła ani się nic nie połamało. 


Nigdy prze nigdy nie wrócę już do tej kredki! Jak coś to może się skuszę na temperowaną, może być lepsza w operowaniu nią na oku. Albo naprawdę na jakąś wodoodporną. A kreski będę nadal malowała eyelinerem. 

Żel pod prysznic Glamorous Nights Balea.

Żel pod prysznic Glamorous Nights Balea.

Chyba najczęstszą marką, z której recenzuje żele pod prysznic jest niewątpliwie Balea. Zawsze miałam jakąś słabość do żeli z tej firmy. A mieszkając w Czechach nie mogłam nie odwiedzać DM i nie wąchać tych produktów. 


Pierwsze na co zwróciłam uwagę to połączenie zapachowe. Mamy tutaj nuty maliny i porzeczki. Jak zawsze (przy każdej recenzji Balea to wspominam, wiem) nieziemskie i szalone połączenie. Żel świetnie się pieni. Dobrze myje ciało. Nie zauważyłam aby nadmiernie wysuszył, albo nawilżył skórę. Świetnie sprawdzi się podczas letnich, wieczornych imprez bo posiada w sobie delikatny brokat. Kosmetyk jest dosyć wydajny. Zamknięty jest w tubie. 


I po raz kolejny przyznaje się bez bicia że nie wyobrażam sobie kąpieli teraz bez produktów Balea. Nigdy nie mogłam się jakoś przemóc do tych z Rossmanna. Może dlatego że nie mają tak cudownych opakowań albo nie wypuszczają zbyt często wersji limitowanych? Rossmann popraw się bo zbankrutuje na przywozie z DM. 
Copyright © hope&faaith , Blogger