Ultranawilżająca maska oczyszczająca pory z węglem bambusowym i czarną algą z Garniera.
Aż chyba trudno uwierzyć, ale nigdy nie stosowałam masek w płachcie (chusteczkowych). Może raz z 6 lat temu dostałam jedną do przetestowania, ale nie miałam o niej wtedy zielonego pojęcia. Dla mnie to była bardziej zabawka (mimo 16 lat na karku) niż kosmetyk. Pamiętam, że nie chciała mi leżeć na buzi i chyba z tego powodu zleciłam się do nich. Kiedy Garnier wypuścił nowe maseczki na twarz to stwierdziłam, że chyba i pora na mnie bym spróbowała.
W środku znajdujemy czarną chusteczkę (zdjęcie poniżej). Jest ona bardzo dobrze nasączona produktem. Co ważniejsze ona jest koloru czarnego, a żel przezroczysty. Po nałożeniu moja cera wydaje się dosłownie jak pupcia niemowlaka. Wspaniałe odżywanie, którego jej brakowało w czasie ostatnich upałów. Niezauważalnie wypryski i inne niedoskonałości się zredukowały. Sama płachta po nałożeniu na twarz i dobrym jej rozłożeniu wcale się nie ruszała i nie spadała. Miałam lekki dyskomfort w piciu wody (ostatnio się od tego uzależniłam, więc 15 minut bez wody to trochę katorga, hahaha :D). Podczas noszenia czułam lekkie mrowienia, albo po prostu wchłanianie się tego żelu w cerę. Resztę produktu, po zdjęciu chusteczki, wklepałam i w ciągu kilku minut wyschło.
Sama płachta jest wykonana z dobrego materiału, więc nawet (chyba) mając paznokcie - szpony nie można jej rozerwać. Opakowanie też zasługuje na plus, bo za jednym pociągnięciem otworzyłam i nie musiałam brak nożyczek by przeciąć.
Mimo wszystko, nadal pozostanę wierna maskom w postaci substancji. Jednakże kiedykolwiek się zdarzy sytuacja, to chętnie powrócę do tej z Garniera.
No comments:
Post a Comment