Truskawkowy Carmex do ust.

Długo także myślałam nad ponownym zakupem carmexu, zawsze wracałam do sprawdzonej nivei. Ale na szczęście ostatnio dostałam go w prezencie urodzinowym. Wcześniej (bodajże 2012 rok) posiadłam zwykły w sztyfcie, który mnie niemiłosiernie piekł za każdym razem jak go nakładałam (miałam takie dziwne mrowienie na ustach).


Po otwarciu opakowania jedynie to czuję to zapach chemicznej truskawki. Kojarzy mi się to trochę z tymi błyszczykami które były dodawane kiedyś do gazet. Ba, opakowanie nawet przypomina mi te produkty. Nie wygodny jest dla mnie dozownik, nie jest ścięty tylko ma zaokrągloną główkę. Konsystencja nie jest lejąca tylko trochę rzadsza od tej w sztyfcie. 


Usta gdy są suche i spierzchnięte to nadal pojawia się takie uczucie mrowienia, ale mniejsze niż tego w sztyfcie. Nie wiem czy przez to on zaczyna działać? Koi moje usta. Na ustach wygląda jakbyśmy posmarowali się bezbarwnym błyszczykiem. Ktoś się ostatnio zaśmiał, że moje usta wyglądają jakbym jadła tłusty boczek. Wolę jednak jak mam delikatny kolor. Po jego zastosowaniu są nawilżone i miękkie. Na mrozach polskiej zimy chroni przed zimnem. 


Na pewno ponownie nie skuszę się na camrexa z tubką. Jak coś to wybiorę tradycyjnego w sztyfcie. Jeśli w ogóle miałam bym ponownie zakupić carmex. W tej samym przedziale cenowym świetnie sprawdzają się balsamy od nivea czy maybelline. 

No comments:

Post a Comment

Copyright © hope&faaith , Blogger